Kolega europejskiej prawicy zostanie prezydentem Argentyny? Morawiecki już go zna
Żeby dobrze zrozumieć, w jakim punkcie jest argentyńska kampania prezydencka, trzeba rozłożyć na czynniki pierwsze głosowanie z 13 sierpnia. Znane pod akronimem PASO (od pierwszych liter słów „otwarte”, „jednoczesne”, „obowiązkowe” i „prawybory”), jest specyficzną próbą generalną przed właściwymi wyborami. Wprowadzono je w 2009 r., a udział w nich jest obowiązkowy dla każdej partii lub koalicji, która planuje wystawić kandydata. Jeśli o nominację ubiega się więcej niż jedna osoba, prawybory działają w tradycyjnym sensie – wyborcy skreślają jedno nazwisko, decydując, kto ostatecznie będzie reprezentował ich opcję polityczną.
Trochę inaczej wygląda to w przypadku partii, które kandydata wyłoniły wcześniej. W teorii ma on nadal wiele do stracenia, bo gdyby w prawyborach własnej formacji, nie mając rywala, nie zebrał co najmniej 1,5 proc. głosów, straciłby prawo do udziału w wyborach federalnych.
Praktyka mówi jednak co innego – PASO to po prostu sprawdzian poparcia przed finałowymi tygodniami kampanii, barometr nastrojów. W dodatku bardzo reprezentatywny, bo głosować można na dowolną listę partyjną, a udział jest obowiązkowy dla wszystkich między 18. a 70. rokiem życia (opcjonalnie głosować mogą starsi obywatele oraz 16- i 17-latkowie).
Argentyna pogrąża się w kryzysie
W niedzielę największe poparcie, dość sensacyjnie, uzyskała koalicja La Libertad Avanza (LLA), w wolnym tłumaczeniu: „nadchodząca wolność”. Nietrudno się domyślić, że to opcja neoliberalna, popierająca deregulację gospodarki i ograniczenie wydatków publicznych. Na LLA zagłosowało 30 proc. wyborców, zaledwie 1,5 pkt proc. więcej niż na centroprawicową koalicję JxC („Razem dla zmian”) i ledwie 2,5 pkt proc.