Przyszedłem nie po to, aby poprowadzić owce, ale po to, aby obudzić lwy – tak definiuje swoją misję Javier Milei, prezydent Argentyny, dziś najbardziej ekscentryczna głowa państwa na świecie.
Zdecydowana większość liderów zachodnich państw potępia Iran za bombardowania z minionej nocy. Niektórzy zrzucają odpowiedzialność na Amerykanów, a publicyści wskazują, że nowy front będzie problemem dla Europy.
Wielu tych, którzy na Javiera Mileia głosowali, uważa, że należy dać mu szansę (powiedziało mi to kilkoro samozatrudnionych). Niektórzy żałują, że na niego oddali głós – obawiają się, że nie przetrwają terapii szokowej. Taksówkarz Gustavo, który wcześniej był drukarzem, wieszczy rozlew krwi.
Po ośmiu tygodniach od objęcia władzy Javier Milei tłumaczy obywatelom, że najpierw musi być w kraju gorzej, żeby potem było lepiej.
Argentyńczycy chcieli zmiany – jakiejkolwiek. I mają ją.
Neoliberał o skrajnie prawicowych, często wzajemnie sprzecznych poglądach społecznych pokonał w niedzielnej drugiej rundzie wyborów odchodzącego ministra finansów Sergio Massę. Jego prezydentura zapowiada się na totalną rewolucję w zarządzaniu państwem.
Mimo negatywnych trendów sondażowych i dopiero trzeciego miejsca w prawyborach pierwszą turę wyborów prezydenckich w Argentynie wygrał odchodzący minister finansów Sergio Massa. Ale radykał Javier Milei też wciąż się liczy.
Javier Milei za pośrednictwem medium łączy się z duchem swojego zmarłego psa, którego uważa za najlepszego doradcę. Wkrótce ten pies może zostać doradcą prezydenta Argentyny.
Ubiegłotygodniowe prawybory prezydenckie w Argentynie zakończyły się dość niespodziewanym triumfem libertarianina i społecznego konserwatysty Javiera Mileia, który zdobył 30,1 proc. głosów.
Choć wybory odbędą się dopiero jesienią, argentyńska scena polityczna mocno się trzęsie – rozkołysał nią Javier Milei, zwycięzca prawyborów. Europa usłyszała o nim pierwszy raz, kiedy pojawił się na zlocie europejskich radykałów w Madrycie.