Pucz Jewgienija Prigożyna przywitany został z nadzieją, że ziścić się może najbardziej pożądany z punktu widzenia Ukrainy i Zachodu scenariusz zakończenia wojny. Zrekonstruować ten plan można mniej więcej tak: wzdłuż linii frontu nacierają Ukraińcy, a w Moskwie dochodzi do skutecznego buntu przeciwko Putinowi i w jego efekcie do załamania struktur dowodzenia i ucieczki żołnierzy. Ukraina wygrywa wojnę szczęśliwym zbiegiem presji politycznej, chaosu w Moskwie i kolapsu sił rosyjskich na froncie.
To wcale nie taka naiwna fantazja, Rosja już przechodziła podobne sytuacje w swojej historii. Cytowany wielokroć przypadek rewolucji rosyjskiej i odejścia żołnierzy z frontu to klasyka. Ale wycofanie się z Afganistanu w 1987 r. również zbiegło się z porażką polityczną Kremla. Porażki w wojnie krymskiej przyczyniły się w 1855 r. do zakończenia panowania cara Mikołaja I (i jego śmierci). Wojna niewątpliwie uwrażliwia pozycję władców Rosji.
W czerwcu br. Putinowi jednak się udało, bo pucz Prigożyna okazał się groteskową próbą zwrócenia uwagi na niepowodzenia dowódców wojska na froncie, a nie poważnym zamachem na władcę Rosji. Putin zareagował początkowo łagodnie, koncyliacyjnie. Mimo że najpierw groził zdrajcy ciężką karą, to wolał zorientować się w skali spisku. Ostatecznie skazał Prigożyna „tylko” na banicję na Białorusi, ale po kilku tygodniach odbył z nim osobistą rozmowę. Prigożyn pojawił się publicznie na szczycie Rosja–Afryka w lipcu. Jego ostatnie zdjęcie pochodzi gdzieś z Afryki; jak głosił w filmie, chce „uczynić Rosję znowu wielką”.