AGNIESZKA ZAGNER: Jesteśmy w Warszawie, przyjechał pan tutaj ze swoim najnowszym filmem, a w Izraelu sceny grozy, znowu wojna. Czego jesteśmy świadkami?
MATAN YAIR: To, co w ostatnich dniach rozgrywa się w Izraelu, na pewno przejdzie do historii. Mamy skojarzenia z wojną Jom Kippur, która też nas przyłapała, gdy nie byliśmy gotowi. To uderza w delikatny nerw każdego Izraelczyka, w poczucie, że mimo wszystko jesteśmy bezpieczni. Okazało się, że ludzie, którzy rządzą i powinni mieć wszystko pod kontrolą, niczego nie mają pod kontrolą. Może nic w tym nadzwyczajnego – pamiętamy Pearl Harbour, 11 września, właśnie Jom Kippur. Na nasz niewielki kraj, który da się przejechać wzdłuż w sześć godzin i wszerz w 25 minut, znów spada nieszczęście – setki zabitych z zimną krwią w pobliżu Strefy Gazy.
Wiele osób zadaje sobie podobne pytanie: jak mogło do tego dojść w kraju z jedną z najlepszych armii na świecie, superjednostkami sił specjalnych, w tym słynną jednostką wywiadowczą 8200, zaawansowanym technologicznie ogrodzeniem. Izrael wydał na obronę dziesiątki miliardów szekli. „Haaretz” z przekąsem zauważa, że odpowiedź na atak Hamasu to nie „Żelazne Miecze”, ale operacja „Opuszczone Spodnie”.
Wszyscy zadajemy sobie te pytania, ale dziś wszyscy jesteśmy patriotami. Tym bardziej za granicą nie mogę sobie pozwolić na krytykę rządu, który stanął w obliczu wojny. Myślę, że mamy do czynienia z czymś większym niż akcja Hamasu, który miał potężniejszych mocodawców, pewnie Iran.