Partia Wolności pod przewodnictwem Geerta Wildersa wygrała przedterminowe wybory w Holandii. Tak przynajmniej wskazują exit polls, czyli duże sondaże ogłoszone zaraz po zakończeniu głosowania, w holenderskim przypadku zazwyczaj bardzo precyzyjne.
Czytaj także: Pierwszy blondyn. Geert Wilders: kolejny groźny radykał populista
Wybory w Holandii. „Pitbull na obcasach” i Timmermans zablokują Wildersa?
Na drugim miejscu znalazła się lewicowo-zielona koalicja pod wodzą rozpoznawalnego w Polsce Fransa Timmermansa, byłego komisarza europejskiego i niegdysiejszego ministra spraw zagranicznych. Podium zamykają konserwatywni liberałowie, partia dotychczasowego premiera Marka Ruttego, której teraz przewodzi odchodząca minister sprawiedliwości Dilan Yeşilgöz-Zegeriu, nazywana „pitbullem na obcasach”. Urodziła się w Turcji, ma kurdyjskie korzenie, do Holandii przyjechała jako siedmiolatka i może być pierwszą kobietą w dziejach holenderskiej polityki, która stanie na czele rządu. Yeşilgöz-Zegeriu ma na to szanse o tyle, że razem z Timmermansem – innym faworytem do premierostwa – spróbują zmontować koalicję blokującą pochód Wildersa do władzy.
Timmermans twardo wzywał wyborców, by wystrzegali się skrajnej prawicy. Dilan Yeşilgöz-Zegeriu dzień przed głosowaniem złamała dotychczasową linię obrony przed populistami i nie wykluczyła współpracy z Wildersem, ale pod warunkiem że to jej partia dostanie najwięcej głosów. Z drugiej strony Wildersa w roli premiera nie chce. On sam zapewnia: „będziemy rządzić”. Wstępne wyniki wskazują, że możliwe są dwa główne warianty koalicyjne, a grupa antywildersowska ma na razie przewagę raptem jednego głosu.
Holendrzy są przyzwyczajeni do rozdrobnienia parlamentu, stratuje prawie trzydziestka partii, dostaje się przeważnie kilkanaście. Układ bywa zaskakująco stabilny, Rutte rządził przez 13 lat, w tym czasie stawał na czele czterech wielopartyjnych gabinetów. Jednak teraz stan posiadania głównej partii rządzącej kurczy się z 35 do 23 posłów.
Ostatni rząd Ruttego padł przez skandal związany z zasiłkami dla rodzin. 20 tys. beneficjentów uznano za oszustów, zarzuty padały często według linii etnicznych. Opieszale wypłacono także odszkodowania dla osób, które ucierpiały w wyniku katastrofy związanej z wydobyciem gazu ziemnego pod Groningen. Rząd poległ też na próbach stłumienia imigracji. Koalicja rządowa pokłóciła się, gdy premier próbował ograniczyć liczbę ubiegających się o azyl.
W kraju brakuje także blisko 400 tys. mieszkań. Tyle samo – w euro – kosztuje przeciętne lokum. Życie jest coraz droższe, obywateli martwi stan służby zdrowia i m.in. marna kondycja klimatu. Jedni chcą, aby szybciej przeciwdziałać jego zmianom, ale np. sektor rolny – eksportujący ogromne ilości żywności – obawia się zmian i kosztów związanych z transformacją klimatyczną.
Czytaj także: Kim są i czego chcą liderzy populistów w Europie?
Holandia jak szklana kula. Gratulacje od Le Pen
Na pewno w holenderskiej polityce rozpoczyna się nowa era. A kraj miewa status szklanej kuli, pokazującej, jak w Europie potoczą się zmiany obyczajowe lub polityczne. To Holendrzy – także za sprawą Wildersa – przełamywali tabu m.in. w zachodniej krytyce migracji, jej stylu i doborze argumentów.
Tym razem Holandia wpisuje się jednak w szerszy trend, stając się kolejnym krajem – wcześniej tak było m.in. we Włoszech czy w Szwecji – gdzie prawicowe ugrupowania tzw. głównego nurtu prześcignęła prawica radykalna lub ta pozująca na antysystemową. Sukces Wildersa napnie żagle europejskich nacjonalistów. „Wiatr zmian” wyłapał tu premier Węgier Viktor Orbán. Z gratulacjami pospieszyła Marine Le Pen z Francji, dostrzegając nadzieję na przemiany na kontynencie. Niemiecka AfD z zachwytem i sporo na wyrost zauważa, że „wszędzie w Europie obywatele chcą politycznej zmiany”. Aplauz popłynął z Austriackiej Partii Wolności, która w zwycięstwie Wildersa widzi potwierdzenie prawicowego wzmożenia na kontynencie.
W Holandii próg wyborczy jest bardzo niski, więc miejsca w Stanach Generalnych zajmują także rozmaici radykałowie, reprezentujący pełne spektrum skrajnych poglądów. Wilders bardzo długo pozostawał kuriozum i outsiderem. Później dostrzeżono w nim na tyle poważne zagrożenie, że w ramach jego neutralizacji cała scena polityczna dostała prawicowego przechyłu. Tak kupowano czas, ale wreszcie polityk latami skazywany na ostracyzm będzie mieć największe stronnictwo w parlamencie. Frekwencja sięgnęła zwyczajowych 80 proc. Głosowanie było zacięte, na dodatek do ostatniej chwili zdecydowana większość wyborców nie wiedziała, kogo poprzeć. Szybko mogą się też nie dowiedzieć, co właściwie wybrali, skoro poprzednią koalicję składano przez prawie 300 dni.