Kumulacja wyborcza
W 2024 r. do wyborów pójdzie 7 z 10 najludniejszych państw świata
To, co tam zakreślą, na długo ukształtuje bieg światowych spraw. Już 13 stycznia będzie głosował Tajwan; jeśli zwycięży obecny wiceprezydent Lai Ching-te, relacje tej wyspy z Chinami mogą się jeszcze zaognić. Amerykańskie wybory prezydenckie, 4 listopada, dołożą następny element do tej układanki. A w USA znów zapowiada się pojedynek między Joe Bidenem i Donaldem Trumpem, z tym drugim jako faworytem. Niespodzianki nie będzie w Rosji: po zmianie konstytucji Władimir Putin szykuje się do piątej kadencji. A także na Białorusi, gdzie Aleksandr Łukaszenka rządzi od 30 lat i ma wprawę w fałszowaniu wyników. Głosować w nowym roku powinni też Ukraińcy, ale z powodu wojny raczej nie będą mieli do tego okazji.
Do wyborów pójdzie w sumie 7 z 10 najludniejszych państw globu. Począwszy od liczących 1,45 mld Indii, gdzie prowadzący w sondażach hinduscy nacjonaliści spod znaku Narendry Modiego rzucają cień na jakość tej największej demokracji. Wybory odbędą się w ćwierćmiliardowej Indonezji i takimże Pakistanie, oraz w Bangladeszu, gdzie w sumie do piątej kadencji szykuje się autokratka, premier Sheikh Hasina. W 130-milionowym Meksyku po raz pierwszy prezydentem zostanie kobieta, jedna z dwóch głównych pretendentek. Pro domo sua: swój wspólny 720-osobowy parlament wyłoni 450 mln Europejczyków i będzie to ważny barometr nastrojów. Do urn pójdą również Litwini, Portugalczycy, Belgowie, Austriacy i Brytyjczycy.
W Afryce wybory o znaczeniu symbolicznym odbędą się w RPA, gdzie po 30 latach gasnącej popularności Afrykański Kongres Narodowy, historyczna partia Nelsona Mandeli, zapewne pierwszy raz nie zdobędzie samodzielnej większości. W szeregu innych wyborów na tym kontynencie da o sobie znać rozczarowanie korupcją i niekompetencją rządzących. A w prawie wszystkich światowych – rosnąca polaryzacja.