Morze łez
Niespokojne Morze Czerwone. Jeśli Wrota Łez się zamkną, konsekwencje dla Zachodu będą dramatyczne
Morze Czerwone, poza swoją wysoce słoną fizycznością, ma również trudniej uchwytny wymiar mityczny. Szczególnie dla ludów Księgi. Właśnie według Księgi Wyjścia miało się rozstąpić przed Mojżeszem i Izraelitami, a potem pogrążyć ścigających ich Egipcjan. Choć to najwcześniej wspomniany w piśmie zbiornik wodny, dla historyków jest wciąż największą zagadką. Bo z jednej strony, odkąd tylko je opisano, Morze Czerwone zawsze było zatłoczone, pełne żaglowców i niewolników. A jednocześnie stanowiło przestrzeń tranzycji, mokrą pustynię bez własnej historii. Taki judaistyczno-chrześcijańsko-islamski Styks w drodze do innego świata.
Ta droga najkrótsza jest w miejscu do dziś zwanym Wrotami Łez (Bab al-Mandab). Półwysep Arabski zbliża się tu do Afryki na zaledwie 26 km i od południa zamyka Morze Czerwone, dalej jest już Zatoka Adeńska i Ocean Indyjski. Według jednej z hipotez to właśnie w tym miejscu – gdy było jeszcze suchym pomostem – afrykański Homo erectus ruszył na podbój świata. Same łzy mają tu również wiele znaczeń. Dziś symbolizują łzy migrantów, którzy ciągną przez Wrota w obu kierunkach – jedni z Afryki, w drodze do lepszego świata, drudzy do Afryki, uciekając przed wojną domową, która od lat niszczy Jemen. I wszyscy oni wylewają łzy. Nie tylko z tęsknoty za opuszczaną ojczyzną, ale również w żałobie i żalu za tymi, których Charon zdecydował się utopić.
1.
Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, już siedmiu z dziesięciu największych armatorów świata, w tym takie giganty jak Maersk i Hapag-Lloyd AG, zrezygnowało z kursów przez Wrota Łez i dalej przez Kanał Sueski, czyli z najkrótszej drogi morskiej łączącej Azję i Europę. Flexport, firma zajmująca się globalną logistyką, ocenia, że nawet ponad połowa kontenerów z tej trasy pływa teraz statkami dookoła Afryki, co wydłuża podróż o dwa tygodnie.