Kwaśna atmosfera ostatnich miesięcy trwa: końca protestów w Niemczech nie widać, a lista sfrustrowanych tylko się wydłuża. A na horyzoncie nie tylko wybory europejskie, ale i regionalne w trzech wschodnich landach. Polityczni ekstremiści zacierają ręce.
Polityka ulicy, czyli niemieckie protesty
Wbrew stereotypom demonstracje są częścią tutejszej kultury politycznej. Największe powojenne protesty miały miejsce w Niemczech Zachodnich w 1968 r., w czasie buntów studenckich, a w latach 80. i 90. na ulice wychodziły ruchy ekologiczne i pacyfistyczne. W Niemczech Wschodnich, poza pamiętnym stłumionym strajkiem w 1953 r., masowe demonstracje końcówki lat 80. związane były z przemianami w bloku wschodnim.
Bliżej naszych czasów, przed niecałą dekadą, liczne protesty spowodowane były tzw. kryzysem migracyjnym w latach 2015–16. Szczególnie we wschodnich Niemczech – choć nie tylko – mobilizowały działaczy radykalnie prawicowego, antyislamskiego ruchu PEGIDA oraz ideologicznie pokrewnych ugrupowań do tzw. poniedziałkowych demonstracji (Montagsdemonstrationen, od demonstracji opozycji komunistycznej w NRD). Od 2020 r. miejsce miały liczne protesty tzw. Querdenker, czyli „myślących niezależnie”, sprzeciwiających się odgórnej odpowiedzi na pandemię covid-19, z zaleceniami szczepień i częściowymi lockdownami.
Natężenie protestów zbiegło się z przejęciem władzy w 2021 r. przez obecną koalicję socjaldemokratów z SDP, Zielonych i liberałów z FDP. Po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r.