Czy Sojusz Północnoatlantycki pozostanie wsparciem dla Ukrainy, gdy Donald Trump wygra w tym roku wybory prezydenckie w USA? To pytanie oczywiście niepokoi przede wszystkim samą Ukrainę, ale potem całą wschodnią flankę NATO, jego nowe kraje – Finlandię i (wkrótce) Szwecję – oraz w różnym stopniu pozostałych sojuszników. Co gorsza, nie ma na nie jasnej odpowiedzi. Nie trzeba wzniecać paniki, ale polska opinia publiczna musi wywierać naciski, gdzie może, aby tak nasz rząd, jak i europejscy sojusznicy w NATO szykowali bardzo konkretne przedsięwzięcia na wypadek złego scenariusza.
Akurat teraz w stanie Iowa odbyły się pierwsze prawybory w Partii Republikańskiej i republikańscy wyborcy wykazali, że Donald Trump – mimo podżegania do puczu 6 stycznia, mimo wyroków sądowych i decyzji trzech stanów niedopuszczających go do rywalizacji – niepodzielnie nad partią panuje. Ma na razie wszelkie powody, by wierzyć, że zostanie prezydentem po Bidenie. Oczywiście prawdziwe wybory w USA będą na początku listopada, ale nie wolno myśleć, że „dopiero na początku listopada” – bo na wielkie przedsięwzięcia czasu jest mało, a tocząca się w USA cały rok kampania wyborcza niejednokrotnie pozwalała trafnie przewidzieć końcowy wynik.
Czytaj też: Czy Ukraina już przegrywa, a Rosja szykuje się na kolejne wojny?