Rosja nie chce wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie. Teheran ma żal, liczył na więcej
Rosja spała, kiedy w nocy z 13 na 14 kwietnia na Izrael leciały setki dronów, pocisków manewrujących i balistycznych. Jej agencje informacyjne tylko o tym wzmiankowały. Interfax niedługo po północy czasu moskiewskiego w kilku zdaniach podał, że Izrael zaczął drony przechwytywać; RIA Nowosti dopiero przed godz. 2 nad ranem opublikowała materiał rosyjskiego korespondenta pt. „Nad Jerozolimą pracuje PWO” (obrona przeciwpowietrzna).
W południe w niedzielę, ponad 12 godzin po rakietowym ataku Iranu, zareagował MSZ. „Wyrażamy najwyższe zaniepokojenie kolejną niebezpieczną eskalacją w regionie. Wielokrotnie ostrzegaliśmy, że niepokoje związane z licznymi kryzysami na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim w strefie konfliktu palestyńsko-izraelskiego, często podsycane nieodpowiedzialnymi działaniami prowokacyjnymi, doprowadzą do wzrostu napięcia” – czytamy na Telegramie. MSZ zaapelował też do Rosjan w Izraelu, Jordanii, Libanie i Syrii o stosowanie się do zaleceń placówek dyplomatycznych.
Czytaj też: To już jest wojna. Wygrała logika spirali konfliktu i nieprędko uda się go zakończyć
Zacharowa nie pamięta
Pretensje miały później obie strony. Ambasador Izraela w Moskwie Simone Halperin wezwała Rosję do zajęcia stanowiska. „Oczekujemy, że nasi rosyjscy koledzy potępią bezprecedensowy irański atak na terytorium Izraela, i liczymy, że Rosja wyrazi sprzeciw wobec irańskich prób destabilizacji regionu” – oświadczyła.