Czterdzieści kilometrów wybrzeża na skraju wschodniego Morza Śródziemnego. Który deweloper mógłby się oprzeć? Jak widać, nie prezydent Donald Trump. 4 lutego, podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu, Amerykanin ogłosił swój autorski plan „rozwiązania problemu” Strefy Gazy. Luksusowe wille w gajach oliwnych, budynki w lokalnym stylu nad brzegiem morza. Z polem golfowym, być może na wydmach – dołki po tunelach Hamasu już tam są. Zainteresowani tą inwestycją będą tłumnie przybywać „z całego świata”, zapowiedział Trump. W obliczu dramatu śmierci po obu stronach tego konfliktu brzmi to jak ironia, cynizm. Ale to tylko cytaty z wypowiedzi najpotężniejszego człowieka na świecie.
Izraelczycy mile widziani
Co więc przewiduje plan Riwiera? Stany Zjednoczone przejmą kontrolę nad Strefą Gazy (od kogo, na jakiej podstawie?), a przyjaciele z branży (zapewne amerykańscy deweloperzy) w ciągu kilku lat przekształcą całość „w Riwierę”. W tym czasie 2 mln Palestyńczyków zostanie przesiedlonych do „pięknych domów” w Egipcie i Jordanii, które oczywiście trzeba będzie jeszcze zbudować. Prezydent Stanów Zjednoczonych jest przekonany, że oba te kraje „otworzą swoje serca i dadzą nam ziemię, której potrzebujemy, aby ludzie mogli żyć w harmonii i pokoju”. A za wszystko zapłacą bogate państwa Zatoki Perskiej.
Niektórzy Palestyńczycy będą mogli potem wrócić na Riwierę, ale „tylko ci, którzy szczerze wyrzekną się terroryzmu” – to już cytat z Netanjahu. Oczywiście mile widziani będą również Izraelczycy. I wszyscy razem będą mogli grać w golfa pod palmami.
Palestyńczycy są w zasadzie zgodni w ocenie pomysłu Trumpa. Hamas, który odbudowuje swoje struktury w Gazie, nazwał go wprost „rasistowskim” i obiecał, że „zrobi wszystko”, aby się nie spełnił.