Wszyscy, tylko nie my
Holendrzy kolaborowali z nazistami. Jak daleko się posunęli? Ujawniono dokumenty hańby
Prawda o okupacji, która wstrząsa dziś niejednym holenderskim domem, wypływa z ujawnionych niedawno zasobów Narodowego Archiwum. Jego baza danych zawiera akta ponad 425 tys. kolaborantów z czasów wojny – to 5 proc. ówczesnej ludności kraju. To nowa dla Holendrów faza rozliczania się z ich własną przeszłością. Po ośmiu dekadach nie tylko historycy i dziennikarze mogą zajrzeć do dokumentów hańby, ale i potomkowie kolaborantów, donosicieli, sprawców zbrodni, a także ich ofiar. I co tam znajdą?
To swoiste archiwum moralnego upadku Holendrów. A w wielu przypadkach świadectwo bezgranicznej współpracy z nazistami. Już w 1941 r. przebywająca w Londynie królowa Wilhelmina w radiowym przesłaniu do narodu określiła kolaborantów „zdrajcami, dla których w wolnej Holandii nie będzie miejsca”. Zaraz po wyzwoleniu, w atmosferze euforii, podjęto pierwszą próbę rozliczenia. I wówczas setki tysięcy osób obwiniono o zdradę, donosicielstwo, wysługiwanie się okupantowi, współpracę w eksterminacji żydowskiej ludności. Kolejne tysiące zaś o aktywny udział w wojnie i budowie faszystowskiego porządku, jak członków powstałej już w 1931 r. partii NSB (odpowiednika niemieckiej NSDAP) albo ochotników w hitlerowskiej armii czy członków formacji SS.
Zostali oni wówczas – na polecenie emigracyjnego rządu w Londynie – objęci postępowaniem karnym w ramach sądów specjalnych (przywrócono też karę śmierci, zniesioną w 1866 r.). Ale tylko nieliczni zostali skazani. W 90 tys. przypadków odstąpiono w ogóle od ścigania, tylko 15 proc. kolaborantów usłyszało wyroki, 10 proc. obłożono symbolicznymi karami. Dlaczego? Już wtedy było oczywiste, że skala współpracy z niemieckim okupantem była tak powszechna, że zajęto się po prostu tylko najbardziej drastycznymi przypadkami.