Rocznicowa parada w Moskwie miała pokazać, że Rosja zawsze zwycięża, zawsze stoi po właściwej stronie historii, a jeśli walczy, to tylko w obronie własnej i jako ofiara zdradzieckich ataków. 80-lecie zakończenia drugiej wojny światowej ściśle łączy się z najazdem na Ukrainę. Jak na jednym z podmoskiewskich pomników, gdzie na cokole sowieckiemu sołdatowi z okresu wielkiej wojny ojczyźnianej towarzyszy żołnierz współczesny, uczestnik tzw. specjalnej operacji wojskowej nad Dnieprem.
Jubileusz miał też ugruntować pozycję Władimira Putina jako przywódcy globalnej rangi, umiejącego przełamywać kordon zachodnich sankcji. Nie bardzo pomagała sama defilada. Żelastwo toczące się przed trybuną honorową widziano już wcześniej, nie pokazano nowej broni, część lotnicza była skromniutka. Ponadto obawiano się ukraińskiego ataku na plac Czerwony. Aurę rosyjskiej wielkości wzmocnić mieli za to zagraniczni dygnitarze, m.in. prezydenci Brazylii i Serbii oraz generałowie z Korei Północnej, których rosyjski przywódca serdecznie wyściskał. Najważniejszy był jednak siedzący po prawicy Putina przywódca Chin Xi Jinping, który podkrada gospodarzowi triumf. Chińska propaganda przy tej okazji przypomniała światu, że to nie Związek Radziecki poniósł najwyższą ofiarę w drugiej wojnie. Stracił 27 mln obywateli, a Chińczyków zginęło ponad 30 mln.
Xi ma teraz świetny okres. Jego ludziom udało się obniżyć temperaturę wojny handlowej ze Stanami Zjednoczonymi i rozmontować cła, które administracja prezydenta Donalda Trumpa nałożyła w kwietniu. Stawki na niektóre chińskie produkty poszybowały do 245 proc., a taryfy odwetowe nałożone przez Pekin zatrzymały się na 125 proc. Dwudniowe rozmowy amerykańsko-chińskie w Genewie zakończyły się zapowiedzią obustronnego złagodzenia sankcji na 90 dni, co wygląda na próbę wyjścia z patowej sytuacji.