Według prezydenta najlepsza na świecie uczelnia i inne elitarne uniwersytety Ivy League szerzą znienawidzony przez MAGA liberalno-lewicowy światopogląd. Ostatnio zabronił więc pobierania nauk w Harvardzie przez studentów z zagranicy. Pretekstem jest ich udział w lewicowych, w tym propalestyńskich, demonstracjach, co ma dowodzić antysemityzmu.
Harvard pozwał prezydenta do sądu, który stanął po stronie uczelni. Cudzoziemcy to 27 proc. jej studentów, często najlepszych, i ich usunięcie byłoby ciosem dla jej akademickiego poziomu. Wcześniej Trump zażądał od uniwersytetów likwidacji programów ułatwień dla studentów z mniejszości rasowych, a od policji – śledzenia „wrogiej” działalności profesorów. Władze uczelni okazały gotowość do ustępstw, ale były one niewystarczające dla Trumpa, który zamroził dotacje i kontrakty na kwotę 3 mld dol. i zagroził podwyżką podatków.
Wojnę prezydenta z uniwersytetami potępił nawet konserwatywny „Wall Street Journal”. Cięcia subwencji rządowych hamują postępy badań naukowych. Próby kontrolowania prawomyślności wykładowców i inne kroki na rzecz ograniczenia samorządności szkół wyższych sprawiły, że niektórzy rozważają przeprowadzkę do uczelni w innych krajach. Cieszą się z tego Chińczycy.
Amerykanie długo pogardzali „jajogłowymi” intelektualistami i uczonymi, ale zmienili zdanie, kiedy eksperci z Project Manhattan zbudowali bombę atomową. Po drugiej wojnie światowej kolejne administracje doceniały rolę naukowców i kuźni ich kadr. Nagradzane Noblami odkrycia ich absolwentów i innowacje to kluczowy element amerykańskiej hard power, gdyż miewają militarne zastosowanie, ale także soft power, przyciągając do Stanów Zjednoczonych młodych ludzi z całego świata. Wśród założycieli firm high-tech – trzonu potęgi amerykańskiej gospodarki – roi się od imigrantów, coraz częściej spoza Europy.