Grube Indie
Grube Indie. Ludzie cierpią i wydają fortunę, by wrócić do szczupłości. Na ciele się nie kończy
Grube są nawet uliczne psy. Dekadę temu to było nie do pomyślenia. Biegały po ulicach z wystającymi żebrami, walcząc o wyszarpane ze śmietników resztki. Uciekały przepędzane sprzed restauracji, po czym wracały i znów wysiadywały, czekając na ochłap. Teraz w śmietnikach łatwiej znajdują więcej jedzenia wysokoprzetworzonego, tańszego. Leżą, ospałe, z widoczną otyłością, na chodnikach Delhi, ale i w himalajskich wioskach.
Na stołach, restauracyjnych zapleczach i w kubłach z odpadkami walają się spożywcze resztki, jeszcze do niedawna rzecz niespotykana. W początkach XXI w. nie było żadnej przesady w stwierdzeniu „wyjeść do ostatniego ziarnka”. Jedzący dłońmi Indusi potrafili z klasą oczyścić talerz z odrobinek ryżu i ostatniej kropli sosu. A jeśli posiłek okazał się za duży, kelnerzy bez pytania skwapliwie pakowali wszystko, co zostało, na wynos. Teraz klientów stać na to, by nie dojeść.
Czytaj też: Koszmar Kaszmiru
W Indiach coraz mniej się chodzi
Że jedzenia jest więcej i że staje się bardziej dostępne, widać także po zmianie zachowania żebrzących. Coraz rzadziej wykonują ten niemy, przeszywający gest: palce dłoni złożone razem, przykładane do ust, a potem dłoń otwarta, wyciągnięta błagalnie: „Daj jeść”. Teraz częściej proszą o pieniądze. Zdarza się, że danego w jałmużnie banana rzucają na ziemię. Nie tego od żebrzących wymagają wykorzystujące ich gangi. Ale też im o samą żywność jest łatwiej niż o gotówkę – szczególnie gdy na zakorkowanej ulicy krążą między autami i pukają z nadzieją w szyby klimatyzowanych SUV-ów. W bogacących się i urbanizujących Indiach wyżywienie i zamożność chodzą dziś nowymi ścieżkami.