Żywe Korany
Muzułmanie coraz częściej uczą się całego Koranu na pamięć. To nic dobrego nie wróży
Koran zna na pamięć np. dowodzący armią pakistańską gen. Asim Munir – główny sprawca zamieszania, które pod koniec kwietnia o mało nie doprowadziło do otwartej wojny z innym mocarstwem atomowym, Indiami. O tym, że generał jest hafizem, czyli z arabskiego „strzegącym”, „zapamiętującym” albo po prostu „żywym Koranem”, wielokrotnie przypominano od czasu jego nominacji trzy lata temu. Hafiz – to brzmi dumnie w kraju muzułmańskim, zwłaszcza w takim, który swoją tożsamość i odrębność (od Indii) buduje na islamie.
Podobne aspiracje ma prezydent Recep Tayyip Erdoğan, który od ponad 20 lat próbuje uczynić z islamu główną składową tureckiej tożsamości. Co prawda nie jest jeszcze hafizem, ale ponoć stale zapamiętuje kolejne fragmenty. Tureckie media regularnie informują o postępach prezydenta, dokumentując to certyfikatami wystawionymi przez zaprzyjaźnionych duchownych.
Dla polityków takie „kwalifikacje” są na wagę złota, bo hafizowie pełnią w muzułmańskiej społeczności szczególną funkcję. Koran to przede wszystkim słowo mówione, nie pisane. Przez pierwsze wieki islamu język arabski był w powijakach, większość muzułmanów stanowili analfabeci. W takich okolicznościach hafizowie przejmowali funkcję chodzących wykładni prawd wiary i zasad życia, których powinni przestrzegać wierni.
Dziś ich liczba per capita w krajach muzułmańskich wyraźnie rośnie. – Z moich szacunków wynika, że jeszcze w latach 80. XX w. odsetek hafizów wśród muzułmanów nie przekraczał 1 proc., a dziś dobija już do 3 proc. – twierdzi Mouhanad Khorchide, austriacki badacz Koranu irańskiego pochodzenia. – Powodów jest kilka. Po pierwsze, łatwość nauki, do czego przyczynił się internet. Po drugie, więcej wolnego czasu.