Świat

Czy Sáncheza zatopią kolejne afery? Sojusznicy z NATO też są źli na Hiszpanię

Pedro Sánchez przejął władzę w 2018 r. po historycznym wotum nieufności wobec rządu Mariano Rajoya z Partii Ludowej. Pedro Sánchez przejął władzę w 2018 r. po historycznym wotum nieufności wobec rządu Mariano Rajoya z Partii Ludowej. Fernando Sanchez / Zuma Press / Forum
Pedro Sánchez odpiera zarzuty i ma się z czego tłumaczyć: przed wyborcami i przed sojusznikami w Europie.

Hiszpański rząd centrolewicy pod wodzą Pedro Sáncheza zdaje się upadać mniej więcej co pół roku. Ostatnio z powodu niesłusznych oskarżeń o chaos organizacyjny w reakcji na powódź w Walencji, wcześniej miał się rozpaść z powodu ustawy o amnestii dla części działaczy katalońskiego ruchu niepodległościowego. Ale niezależnie od ocen pozostaje jednym z ostatnich przypadków liberalnej lewicy u władzy w Europie. Mimo kolejnych afer wydawać by się mogło, że jest teflonowy.

Sánchez: „Zawiedliśmy”

Sánchez przejął władzę w 2018 r. po historycznym wotum nieufności wobec rządu Mariano Rajoya z Partii Ludowej (PP), skompromitowanego aferami korupcyjnymi. Zapowiadał wtedy walkę o politykę wolną od łapówek. Teraz jego teflonowość może się skończyć. I znów chodzi o korupcję.

W ostatnim tygodniu do dymisji podał się Santos Cerdán, sekretarz organizacyjny PSOE i bliski współpracownik premiera, podejrzany o udział w aferze łapówkarskiej przy przetargach publicznych. Do mediów wyciekły nagrania rozmów dotyczących ustawiania kontraktów. Sprawa powiązana jest z byłym ministrem transportu José Luisem Ábalosem i jego współpracownikiem Koldo Garcíą – obaj również są objęci śledztwem.

Kryzys pogłębiają kolejne dochodzenia – również wobec żony premiera Begoñi Gómez oraz jego brata Davida. Oboje są oskarżani o nadużycie wpływów i czerpanie z tego korzyści finansowych.

Opozycja – z Partią Ludową na czele i skrajnie prawicowym Vox – zyskuje na kolejnych skandalach. Sánchez odpiera zarzuty, twierdząc, że przypadki nadużyć mają charakter incydentalny. „Zawiedliśmy” – przyznał niedawno. Jak jednak argumentował, PSOE pozostaje wyjątkiem w Europie i dlatego utrzymuje się u władzy mimo rosnącej nieufności koalicjantów. „Nie zamierzamy naruszyć stabilności wielkiego kraju ani oddać go w ręce najgorszej opozycji w jego historii” – dodał premier.

Czytaj też: Walencja po powodzi. Kto i na kogo wylewa złość? Stawka jest wysoka: władza w całej Hiszpanii

Hiszpania podzielona, ale stabilna

Szerszy kontekst jest tu kluczowy. Po pierwsze, wojna na oskarżenia o korupcję trwa w hiszpańskiej polityce od lat. Dotyczą również prawicowej opozycji. Isabel Díaz Ayuso, przewodnicząca Wspólnoty Madrytu i jedna z najważniejszych postaci Partido Popular, praktycznie nie podjęła żadnych działań w sprawie afery korupcyjno-podatkowej, w którą zamieszany jest jej partner. Ciążą na niej także oskarżenia o fatalną organizację służb publicznych w początkach pandemii covid-19.

Warto dodać, że zarzuty wobec rodziny Sáncheza stawia organizacja Manos Limpias – skrajnie prawicowe stowarzyszenie wprost odwołujące się do dziedzictwa Franco. Na jego czele stoi Miguel Bernad, działacz znany z afirmatywnego stosunku do dawnego reżimu. Z całym dystansem do takich porównań – to tak jakby Ordo Iuris lub organizacja Roberta Bąkiewicza przedstawiała wyniki śledztw dotyczących Donalda Tuska czy Rafała Trzaskowskiego.

Wreszcie – co oczywiście nie usprawiedliwia przypadków korupcji – trzeba zauważyć, że mamy do czynienia z rządem bardzo reformatorskim, szczególnie jak na obecne europejskie warunki. Udało mu się uchronić Hiszpanię przed popandemicznym krachem gospodarczym i wprowadzić szereg istotnych zmian społecznych: urlop menstruacyjny, prawo do eutanazji, przepisy aborcyjne i rozszerzone prawa dla osób transpłciowych.

Same te reformy pokazują, jak głęboko Hiszpania pozostaje podzielona. Można odnieść wrażenie, że afery z obu stron odbijają się od betonowego muru. Tak jak elektorat prawicy pozostał niewzruszony aferą wokół Isabel Díaz Ayuso, tak i teraz nie widać istotnego spadku poparcia dla Sáncheza. Sytuacja polityczna w Hiszpanii jest obecnie bardzo stabilna i trudno ją wyraźnie przesunąć. Nawet gdyby opozycyjna prawica wygrała kolejne wybory, PSOE i tak utrzymuje silną pozycję w Kortezach.

Sánchez się wybroni?

Zwłaszcza że prawica sama prześciga się w oskarżeniach, często absurdalnych i przez to odciągających uwagę od sedna sprawy. Przykładem może być wywiad, jakiego udzielił dziennikowi „El Mundo” dawny premier i legenda Partii Ludowej José María Aznar. Zasugerował on, że jeśli PSOE jest przeżarta korupcją, to może i ostatnie wybory były sfałszowane. „Jeśli ktoś obrabował sklep jubilerski, dlaczego nie może obrabować banku?”, podchwycił lider PP Alberto Núñez Feijóo.

Podobnie to wygląda na poziomie międzynarodowym. Sánchez mobilizuje swój elektorat wokół spraw globalnych – była kwestia Palestyny, teraz to plany militaryzacji Starego Kontynentu. Ostatnio wyłamał się z linii NATO, odmawiając poparcia dla planu zwiększenia wydatków obronnych do 5 proc. PKB. Propozycja ta, forsowana m.in. przez administrację Donalda Trumpa, ma związek z planami ograniczenia obecności wojsk USA w Europie. Dla wielu państw członkowskich podniesienie wydatków to sposób na utrzymanie sojuszu z USA.

Hiszpański rząd – w przeciwieństwie do Niemiec czy Francji – nie chce jednak bezrefleksyjnie angażować się w europejski wyścig zbrojeń. Obecny projekt sekretarza generalnego NATO Marka Ruttego zakłada 3,5 proc. PKB na tradycyjne siły zbrojne i 1,5 proc. na kwestie bezpieczeństwa, takie jak cyberobrona czy kontrola granic, co wymagałoby od państw południowej Europy – w tym Hiszpanii – więcej niż podwojenia obecnych budżetów wojskowych do 2032 r.

W NATO czuć więc złość na Hiszpanię, a premier Sánchez ma o czym mówić. Pytanie, czy znowu wyjdzie z kryzysu obronną ręką. Na razie nie musi się przejmować – wybory i tak dopiero za kilka lat.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną