Czy tak ma wyglądać w praktyce przedstawiony na początku lutego plan Donalda Trumpa, stworzenia w Strefie Gazy „Riwiery Bliskiego Wschodu”. Pomysł od początku budził kontrowersje, ponieważ obok wszystkich kwestii prawnych zasadniczym pytaniem było, co miałoby się stać z mieszkającymi tu 2 mln Palestyńczyków. Proponowany „dobrowolny transfer”, a w rzeczywistości przymusowe wysiedlenia, nie znalazł zwolenników w krajach regionu, choć chwycił w samym Izraelu.
W zeszłym tygodniu podczas wizyty premiera Beniamina Netanjahu w Waszyngtonie jego minister obrony Israel Katz ogłosił, że polecił przygotowanie planu „miasta humanitarnego” na ruinach Rafah w południowej części Gazy. Początkowo miałoby tu trafić ok. 600 tys. Palestyńczyków, dziś przebywających w nadmorskim rejonie Mawasi, po uprzednim sprawdzeniu, że wśród nich nie ma bojowników Hamasu. Z czasem mieliby się tu znaleźć wszyscy mieszkańcy Gazy, bez prawa opuszczenia tego miejsca. „Miastem humanitarnym” zarządzałyby organizacje międzynarodowe, choć nie jest do końca jasne jakie, a izraelska armia miałaby zapewniać bezpieczeństwo.
Według agencji Reutera plan o wartości 2 mld dol. miał zostać przedstawiony wcześniej administracji Trumpa, sygnować miała go wspierana przez USA Fundacja Humanitarna dla Gazy (GHF), choć ona sama się od tego odcina. Plan obejmuje powstanie „dużych” i „dobrowolnych” Humanitarnych Stref Tranzytowych, w których ludność Gazy mogłaby „tymczasowo mieszkać, zderadykalizować się, reintegrować i przygotować do relokacji, jeśli zechce”. W sumie miałoby powstać osiem takich obozów, niektóre poza Gazą (na slajdach wskazano strzałkami na Egipt i Cypr). Na tym obszarze przewidziano cztery kolejne centra dystrybucji pomocy humanitarnej, choć już teraz ONZ uważa sposób dystrybucji żywności przez GHF za niebezpieczny i naruszający zasady bezstronności humanitarnej.