Amerykanie już nie chcą pomagać światu. Żywność i antykoncepcję trzeba będzie spalić
Kilka tygodni temu magazyn „The Atlantic” opublikował tekst o tytule tyleż szokującym, co wyglądającym na sztucznie pompowaną sensację. Żyjemy w epoce algorytmicznie napędzanej kontrowersji, wiadomo, że clickbaity generują największy ruch. Ale akurat „The Atlantic” temu trendowi raczej nie ulega, co więcej, dziennikarze magazynu mają dostęp do Białego Domu, a Donald Trump odbiera od nich esemesy. Trudno zakładać, że nakręcają histerię bez powodu.
Batony do spalenia
Otóż Hana Kiros, powołując się na kilka niezależnych źródeł w administracji, poinformowała, że urzędnicy planują zutylizować, a konkretnie spalić 500 ton racji żywnościowych przeznaczonych w ramach pomocy rozwojowej dla mieszkańców Pakistanu, Jemenu i Afganistanu. Chodziło o zapasy wysoko kalorycznych batonów i ciastek, które ekipa Bidena kupiła pod koniec urzędowania za 800 tys. dol. Kiros tłumaczyła, że to żywność „pomostowa” dla osób cierpiących na chroniczne niedożywienie i ofiar katastrof naturalnych.
Krótko mówiąc, to batony na nagłe wypadki. Nie można na nich oprzeć codziennej diety, ale stanowią ważne źródło kalorii i pozwalają przetrwać w sytuacji niedoboru regularnych posiłków. Produkt jest suchy, ma relatywnie długą datę ważności, przydaje się w projektach rozwojowych, gdy żywność trzeba długo magazynować – kiedy dzieje się katastrofa, nie ma czasu na rozpisywanie przetargów.
Hana Kiros wyliczała, że zgromadzone przez rząd USA w ramach USAID racje żywnościowe wystarczyłyby do wyżywienia 1,5 mln dzieci przez tydzień. Amerykanie przechowywali je w Dubaju, do odbiorców miały trafić jeszcze w tym roku. Ale Amerykanie nikomu tych batonów i ciastek nie przekażą.