Norweski Komitet Noblowski ogłosi 10 października, kto w tym roku odbierze nagrodę pokojową. Apetyt ma na nią prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który dowodzi, że zakończył „sześć lub siedem wojen”. Biały Dom objaśnia, że chodzi o spory między Izraelem a Iranem, Rwandą i Demokratyczną Republiką Konga, Armenią i Azerbejdżanem, Tajlandią i Kambodżą, Indiami i Pakistanem, Egiptem i Etiopią oraz Serbią i Kosowem.
Eksperci zauważają, że spór egipsko-etiopski o otwieraną oficjalnie w tym miesiącu zaporę na Nilu jest bardzo daleki od spełnienia kryteriów wojny. Serbia i Kosowo to historia sprzed lat, jeśli Trump jakąś rolę odegrał, to w pierwszej kadencji. Reszta konfliktów trwa, a Trump przecenia swój wkład rozjemcy. Owszem, pewien miał w przypadku wymiany ciosów między Izraelem a Iranem. Zaczęły się latem, Izrael był górą, do ostrzału irańskich obiektów dołączyła armia amerykańska. Trump zaszantażował Teheran i równolegle wykorzystał zażyłość z izraelskim premierem, by i na nim wywrzeć presję. Wygląda jednak na to, że 12-dniowa kampania opóźni irański program jądrowy raczej o miesiące niż o lata i doprowadziła jedynie do pauzy w waśniach.
Żadnej przerwy nie ma między wspieraną przez Rwandę grupą M23 a DRK. Kigali i Kinszasa prowadziły negocjacje, uczestniczyli w nich Amerykanie i Katarczycy, w czerwcu w Waszyngtonie podpisano porozumienie pokojowe, ale walki się toczą. Obie strony mogły się dopuścić zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. We wschodniej części DRK blisko 8 mln osób musiało opuścić swoje domy, a 28 mln nie ma zapewnionego dostępu do żywności. Nie tak powinien chyba wyglądać „nowy rozdział nadziei i możliwości, harmonii, dobrobytu i pokoju”, który według Trumpa już się rozpoczął. Podobnie – mimo zawieszenia broni, na które Trump naciskał, grożąc reperkusjami celnymi – trwają graniczne zadrażnienia między Tajlandią a Kambodżą.