Strefa oryginałów
Podróże z „Polityką”. Williamsburg zapłacił duszą. Zapyziała dzielnica wreszcie się odradza
Gentryfikacja to słowo, które moi znajomi z Nowego Jorku wymawiali z ironią albo ze złością. Od lat przeczuwali, że oni – pionierzy gentryfikacji – niedługo staną się jej ofiarami. Scenariusz jest zawsze taki sam: ludzie twórczy, artyści albo choćby tylko artystyczne dusze, osiedlają się w jakiejś zapyziałej, zdemolowanej dzielnicy. Żeby ją zmienić, dokonują cudów inwencji i wkładają masę pracy. Po latach osiągają sukces, ale przyciąga on najpierw hipsterów, czyli rzekomych oryginałów, w istocie zawsze podążających za modą, a potem – jeszcze gorzej – wielkich inwestorów z całego świata. Każda kolejna fala gentryfikacji coraz bardziej zalewa jej pionierów, aż wreszcie toną.
Nigdzie ten scenariusz nie był bardziej dramatyczny niż w Williamsburgu, najmodniejszej obecnie dzielnicy Nowego Jorku.
Czytaj też: Zemsta Trumpa na wielkich miastach
Manhattan, czyli droga przez mękę
Zanim dotarłem do Williamsburga, musiałem przejść drogę przez mękę, która wiodła przez dolny Manhattan. Tam, na rogu ulic Broad St. i Water St., wynająłem swoje pierwsze nowojorskie mieszkanie – tylko na dwa tygodnie – żeby poszukać czegoś na stałe. Znalazłem je i zarezerwowałem zdalnie jeszcze przed przylotem. Ogłoszenie na Craigslist, czyli amerykańskiej wersji OLX, było bardzo zachęcające: duży apartament na piątym piętrze historycznej kamienicy, z widokiem na Statuę Wolności, za jedyne 1 tys. dol. tygodniowo. Biorąc pod uwagę manhattańskie realia – prawdziwa okazja.
Przezornie sprawdziłem właściciela mieszkania w internecie.