Kwaśne jabłko
Apple w Chinach, kwaśne jabłko. Ameryka sprzedała Pekinowi sznur, na którym może zawisnąć
AGNIESZKA LICHNEROWICZ: Twierdzi pan w swojej książce, że zaangażowanie Apple w Chinach wywołało geopolityczny zwrot na skalę upadku muru berlińskiego.
PATRICK MCGEE: Tak, bo mówimy o transferze technologii na epicką skalę. Co jest najbardziej przełomowym produktem XXI w.? Bez wątpienia smartfon. Chińczycy mają 55 proc. udziałów w rynku smartfonów, a ich jedynymi konkurentami są tak naprawdę Samsung i iPhone. Przy czym produkty tej drugiej firmy są produkowane w Chinach. W sumie więc kraj ten ma 75 proc. udziałów w rynku produkcji smartfonów. Ale wzrost chińskiej potęgi dotyczy też laptopów, komputerów, słuchawek AirPod i wielu innych zaawansowanych technologicznie rzeczy. Co więcej, ta technologia ma już możliwości podwójnego zastosowania. Jeśli wiesz, jak wytwarzać układy scalone i wysokiej klasy elektronikę, możesz budować również drony i inną broń.
Zaangażowanie Apple w Chinach to był odpowiednik planu Marshalla?
Jeśli popatrzeć na to z powyższej perspektywy, jest to coś jeszcze większego. Plan Marshalla z 1948 r. zakładał wydanie przez Amerykę ponad 13 mld dol. w ciągu czterech lat na pobudzenie rozwoju w Europie po drugiej wojnie światowej. To 131 mld w dolarach z 2016 r. Sumy wydawane przez Apple są dużo wyższe, a trafiają do jednego kraju, a nie 16, jak w przypadku planu Marshalla. Co więcej, zostały przeznaczone na elektronikę wysokiej klasy, a nie pomoc żywnościową. I trwa to od ćwierć wieku, a nie cztery lata.
Ile Apple zainwestował w Chinach?
Od 2015 r. każdego roku średnio 55 mld dol. To są wewnętrzne dane Apple. Ta firma obawiała się wówczas, że wyląduje na chińskiej czarnej liście, bo z publicznych danych wynikało, że Apple jest „podmiotem wyzyskującym”. W Apple starali się więc odwrócić tę narrację i przekonać chińskie przywództwo, że przecież inwestują w Chinach miliardy dolarów i szkolą miliony ludzi, przekazują więc poddostawcom umiejętności, z którymi tamci mogą robić, co chcą.