1307. dzień wojny. Te liczby mogą niepokoić. Pora wyciągnąć na poligony sowieckie czołgi
Ukraińskie siły specjalne przeprowadziły atak na bazę rosyjskiego lotnictwa morskiego w rejonie Tamańska. To wschodnia strona Krymu, więc drony wystartowały przypuszczalnie z bezzałogowej łodzi trudnej do wykrycia. Były wyposażone w kamery na podczerwień, więc mogły funkcjonować nocą. Ucierpiały śmigłowiec Mi-8MT i samolot amfibia Beriew Be-12, służący do patrolowania, poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych i podejmowania rozbitków. Rosyjska marynarka wojenna nie ma ich dużo, to pierwszy przypadek, gdy traci taki samolot.
Rosjanie nauczyli się ukrywać przed dronami, same szturmy prowadzą zaś w grupkach trzy–czteroosobowych, i choć są one ponawiane z wielką intensywnością, to generują mało strat własnych. Od stycznia do lipca Rosjanie tracili miesięcznie 32–48 tys. oficerów i żołnierzy (zabici to jakaś jedna trzecia z nich) wobec średniej rekrutacji na poziomie 31,6 tys. Siły topniały więc powoli, ale dla Rosjan – planujących kolejne wojny – to było nie do przyjęcia. Udało im się zredukować straty do 29 tys. w sierpniu i 13 tys. w pierwszej połowie września.
Te liczby niepokoją. Sam fakt utrzymywania wysokiego poziomu rekrutacji i szkolenia nowo powołanych świadczy o tym, że Rosja nie zamierza zakończyć wojny w Ukrainie. Ani nie zamierza kończyć na Ukrainie.
Na frontach sytuacja na razie bez większych zmian, nie ma przełomu, a linia styczności bojowej wojsk pozostaje mniej więcej w tym samym miejscu.
Według niepotwierdzonych informacji Moskwa zwolniła gen. płk. Aleksandra Łapina, dowódcę Grupy Wojsk Północ, kierującego jednocześnie Leningradzkim OW. Choć nie był „najostrzejszą kredką w piórniku”, to lubił pokazywać się w telewizji, zwłaszcza z radziecką flagą na rękawach munduru polowego.