Czy nas słyszycie?
Pytałam kolegów: „Idziecie?”. „Idziemy, a co robić?”. Historia Katji, nastolatki z ukraińskiego ruchu oporu
„Mieszkam w Oleszkach, chcę dołączyć do ruchu oporu” – napisała na grupie związanej z podziemną organizacją Atesz w mediach społecznościowych. – Nie chciałam podkładać bomb, nie byłam gotowa na takie rzeczy – opowiada mi Katja. – Napisałam im, że mogę rozklejać ulotki. No i zaczęłam. – Był strach? – Tak. Najbardziej bałam się, że ktoś mnie zobaczy. Rosyjski żołnierz albo miejscowy. Wśród miejscowych byli zdrajcy. – A co mówiła mama? – Nic nie wiedziała. Powiedziałam jej, gdy stamtąd uciekliśmy, już w Kijowie.
Miejscem akcji są Oleszki – do inwazji 24-tysięczne miasteczko. Leży na lewym brzegu Dniepru, vis-à-vis Chersonia, jednego z najważniejszych miast ukraińskiego południa. Oleszki w porównaniu z Chersoniem są filigranowe, wypełnione domkami jednorodzinnymi, postsowieckimi blokami. Zawsze żyły cicho, prowincjonalnie. Dom kultury, centrum handlowe, szpitale, trzy podstawówki, liceum, szkoła muzyczna. Olga, mama Katji, uczyła w podstawówce, a popołudniami zajmowała się ogrodem. Tata Andrij łódką wypływał na rzekę łowić ryby.
A w ciepłe weekendy przez most Antonowski przyjeżdżał tu Chersoń na dacze. Sady pełne wiśni, czereśni i winogron. Ryby, szaszłyki, wino, biesiadowanie. W Chersoniu była praca, w Oleszkach letnisko.
Czytaj też: Wojna widziana z piwnicy. Na powierzchni
Świat się rozleciał
Katja, jej siostra Masza, ich mama Olga i ojciec Andrij mieszkali ładnie – w małym zaułku, w trzecim rzędzie domów od rzeki.