Jeśli chodzi o rynki finansowe to podręczniki ekonomii można wyrzucić do śmieci: astronomiczne ceny ropy nie są konsekwencją podaży i popytu, i mają niewiele wspólnego z apetytem Chin, twierdzi Anatole Kaletsky w artykule dla The Times.
Test na bańkę
Obecna koniunktura na rynkach towarowych, a szczególnie ceny ropy, wykazują wszystkie klasyczne symptomy bańki spekulacyjnej - takiej jak ta w Japonii w latach 80-tych, ceny akcji w latach 90-tych, i ostatnio krach na rynku mieszkaniowym i kredytów hipotecznych w USA. Powiecie pewnie, że rekordowe ceny ropy naftowej to zupełnie inna historia niż to, co się dzieje na reszcie rynków towarowych? Nienasycony apetyt Chin na żywność i energię, geopolityczne konflikty na Bliskim Wschodzie, maksymalne wykorzystanie globalnych rezerw, susze... Owszem, te wszystkie czynniki mają znaczenie, ale wcale nie pomagają zrozumieć, co ceny ropy zrobią za miesiąc: skoczą do 200 USD za baryłkę, pozostaną na poziomie 130, czy spadną do 60?
Test na zastosowanie ekonomicznych aksjomatów do dzisiejszych cen ropy jest następujący: zapytajmy, które z nich uległy zmianie w ostatnich miesiącach? Odpowiedź brzmi: żadne. Rynek ropy nie odkrył chińskiego apetytu nagle, więc nie to tłumaczy podwojenie cen od sierpnia zeszłego roku. W rzeczywistości „nienasycony" głód Chin maleje. W 2004 roku Chiny konsumowały dodatkowych 0,9 miliona baryłek ropy dziennie; w 2007 roku było to 0,3 miliona baryłek. W tym samym czasie globalny wzrost popytu spowolnił z 3,6 do 0,7 milionów baryłek dziennie.
Puszczanie baniek
Według Mike'a Rothmana z ISI, wiodącej firmy konsultingowej z Nowego Jorku, Zatoka Perska wypakowana jest po brzegi największymi tankowcami dzierżawionymi przez rządy krajów produkujących ropę.