Po awarii w Czarnobylu prawie żaden kraj nie stawiał na energię nuklearną, nawet biznes nie wierzył, że jest dla niej jakaś przyszłość. Dziś ta nadal niepopularna technologia przeżywa nieoczekiwany comeback.
Eko atom?
W 2000 roku Gerhard Schröder i jego zielono-espedowska koalicja uzgodnili, że do roku 2020 zamkną wszystkie elektrownie jądrowe w Niemczech i zamiast tego poważnie zainwestują w odnawialne źródła energii. Jednak uwadze Niemców nie umknęło, że w międzyczasie nie tylko wschodzące gospodarki azjatyckie i Wschodnia Europa, ale także Stany Zjednoczone i Wielka Brytania planują budowę nowych reaktorów atomowych. Obecna koalicja rządząca w Niemczech wydaje się coraz bardziej podzielona w sprawie atomowej. Kanclerz Angela Merkel i inni wpływowi politycy CDU zaczęli krytykować konsensus, pytając, czy największa gospodarka Europy może sobie pozwolić na zamkniecie wszystkich elektrowni jądrowych w momencie, kiedy inni wracają do energii atomowej jako ratunku przed coraz droższą ropą i gazem. Niemcy stoją przed dylematem: z jednej strony obowiązuje międzypartyjna umowa o wygaszaniu reaktorów, z drugiej nad politykami wisi zobowiązanie do 40-procentowej redukcji emisji C02 do roku 2020.
W lipcu Der Spiegel rozpoczął nową debatę nad polityką energetyczną Niemiec. Inne media poszły śladem tygodnika. Niemiecka opinia publiczna powoli zmienia zdanie na temat, który zdawał się być na dobre omówiony trzydzieści lat temu.
Dwutlenek kontra uran?
Najwięcej do stracenia mają w tej debacie Zieloni, najmniejsza partia opozycyjna. Jak na ironię, wskrzeszenie sprawy może pomóc im w nadchodzących wyborach, mobilizując wyborców o silnych antynuklearnych przekonaniach.