Podczas gdy czołgi izraelskie otaczają już miasto Gaza, a determinacja bojowników islamskich nie wskazuje na gotowość Hamasu do wywieszenia białej flagi, politycy Unii Europejskiej kontynuują cykl ruchów pozorowanych, aby po tym, gdy nastąpi chwila ostatecznego rozstrzygnięcia, nikt nie mógł powiedzieć, że stali „z bronią dyplomatyczną u nogi".
W wigilię święta Trzech Króli przybyło do Jerozolimy trzech ministrów spraw zagranicznych: Karel Schwarzenberg z Czech, Carl Bildt ze Szwecji i Bernard Kouchner z Francji. Wkrótce po tym dołączyli do nich wysłannicy UE Javier Solana i Benita Ferrero-Waldner. Wysocy emisariusze pragnęli przekonać izraelskiego szefa gabinetu Cipi Liwni, że nadszedł czas zaprzestania rozlewu krwi. Pani Liwni odesłała ich do lidera Hamasu, Ismaila Haniji. Ale Hanija, zaszyty jak kret w swoim podziemnym ukryciu, nie ma zamiaru z nimi rozmawiać. Narodził się więc pomysł „ślubu bez narzeczonej", czyli narzucenia Hamasowi rozejmu bez jego bezpośredniego udziału. Tyle tylko, że narazie nie ma duchownego, który udzieliłby skutecznego błogosławiestwa takiemu nieskonsumowanemu małżeństwu.
10 lutego odbędą się w Izraelu wybory parlamentarne. Opozycyjny, prawicowo-narodowy Likud zapowiedział, że jeśli odniesie zwycięstwo wyborcze, pójdzie za głosem izraelskiej opinii publicznej i rozprawi się ostatecznie z terrorem Hamasu. Była to rękawica, której rządząca partia Kadima nie mogła nie podnieść. Gdy Hamas jednostronnie zerwał istniejące zawieszenie broni - musiała uderzyć. Każda inna decyzja równałaby się z utratą władzy.
Pięćdziesiąt bombowców F-16 w ciągu kilku dni zrównało z ziemią bunkry, umocnienia i punkty dowodzenia Hamasu. Za lotnictwem ruszyła broń pancerna, a za czołgami - doborowe jednostki piechoty.