Berlin, tureckie studio nagraniowe w dzielnicy Kreuzberg. Dwóch starszych panów ze słuchawkami na uszach nieśmiało podryguje przed mikrofonami. Między nimi śniady raper wybija palcem takt, a na dany znak ci ze słuchawkami zaczynają śpiewać refren: „Deutschlaaaand, Deutschlaaaand, Deutschlaaaand”. Fałszują strasznie, właściwie skowyczą, zwłaszcza Bernard Kouchner, stojący po lewej szef francuskiej dyplomacji. Jego niemieckiemu koledze idzie lepiej, choć Frank-Walter Steinmeier ma ciężką tremę. Najlepiej bawi się turecki raper. Jego piosenka w ministerialnym wykonaniu będzie tego wieczoru hitem europejskich dzienników.
Z fizjonomii szef niemieckiej dyplomacji przypomina Ludwiga Erharda, drugiego kanclerza RFN i ojca cudu gospodarczego lat 60. Ale gdy otworzy usta, można go pomylić z Gerhardem Schröderem. Lata współpracy odcisnęły swoje piętno. Brakuje tylko schröderowskiej jowialności, dobrego samopoczucia, które tak rzucało się w oczy podczas spotkań z Putinem. Steinmeier wie dobrze, że Schrödera zgubiła przesadna pewność siebie. On na sympatię musi dopiero zapracować. Bo choć w rządzie jest od dwóch lat, to politykiem został raptem dwa tygodnie temu.
Dotąd był urzędnikiem, przez sześć lat najpotężniejszym w całych Niemczech. Jako szef urzędu kanclerskiego kierował administracją rządową z poruczenia Gerharda Schrödera. Zawsze w cieniu, był jego najbliższym doradcą. Były kanclerz zwykł mówić, że Steinmeier to jedyny człowiek, któremu ze spokojem powierzyłby stery państwa. Poza stolicą praktycznie nieznany, w berlińskich kręgach władzy zyskał przydomek „szarej eficjencji” – ze względu na talent organizacyjny, niezwykłą skuteczność, a zarazem całkowitą przezroczystość dla mediów.
To w jego biurze powstała Agenda 2010, wielki pakiet reform odchudzających niemieckie państwo opiekuńcze.