Janusz Wróblewski: – Po tylu latach opowiadania niezwykle wyrafinowanych historii, po mrocznym „Spirited Away: W krainie bogów” czy tajemniczym „Ruchomym zamku Hauru” mało kto się spodziewał, że nakręci pan proekologiczną bajkę według „Małej Syrenki” Andersena.
Hayao Miyazaki: – Miałem dość filmów, które traktują najmłodszych z góry, wciskając im to, czego sami w żaden sposób nie są w stanie pojąć. Nazywanie jednak „Ponyo” naiwną bajką z ekologicznym przesłaniem wydaje mi się krzywdzące. To także, a może przede wszystkim, opowieść o dzikości i sile. Oraz równowadze, jaka panuje w przyrodzie.
Nawet finał pan zmienił, żeby kończyło się jak w disnejowskich kreskówkach, a nie jak u Andersena.
Czytając „Małą Syrenkę”, bardziej niż z pesymistycznym zakończeniem nie mogłem pogodzić się z tym, że tytułowa bohaterka nie ma duszy. W moim filmie ją ma. Zresztą nie tylko ona, ale i cały podmorski świat. To znacząca zmiana. Życie narodziło się przecież w wodzie. Mieszkam nad rzeką, codziennie obserwuję bezustanny cykl narodzin i śmierci. Nie mógłbym przedstawić sił natury w tak bezosobowy sposób.
W wielu mitologiach żywioł morza to symbol energii, podświadomości.
Staram się w tę otchłań zanurzać.
Co to znaczy?
Nie nakręci się dobrego filmu, posługując się wyłącznie logiką. Wolność tworzenia zyskuje się dzięki intuicji, której korzenie tkwią w podświadomości. Trzeba umieć do nich dotrzeć.