Trybunał Sprawiedliwości UE ogłosił właśnie oczekiwany od półtora roku wyrok, który miał ocenić legalność podstaw PiS-owskiej „reformy” wymiaru sprawiedliwości. Miał orzec, czy powołana w całości przez władzę polityczną nowa Krajowa Rada Sądownictwa gwarantuje, że jej decyzje, w tym sędziowskie nominacje, są zgodne z prawem do niezależnego sądu określonym w Traktacie o UE i w Karcie Praw Podstawowych. A także – czy w związku z tym powołani z jej nominacji przez prezydenta Andrzeja Dudę sędziowie Izby Dyscyplinarnej SN mogą być uznani za niezależnych od władzy politycznej.
Czytaj też: Czy Bruksela odpuści Warszawie w sprawie praworządności
Zostaliśmy sami z problemem
Tymczasem Trybunał Sprawiedliwości zachował się podobnie, jak w sprawie frankowiczów: uznał, że to polski sąd (w tym przypadku Sąd Najwyższy) powinien sobie odpowiedzieć na to pytanie. „Sąd odsyłający powinien zbadać niezależność nowej Izby Dyscyplinarnej polskiego Sądu Najwyższego w celu ustalenia, czy ten organ może rozpoznawać spory dotyczące przejścia sędziów Sądu Najwyższego w stan spoczynku, czy też tego rodzaju spory powinny być rozpatrywane przez inny sąd, odpowiadający temu wymogowi niezależności”. Ten „inny sąd” to Izba Pracy SN, która przed „reformą” sądziła odwołania sędziów od decyzji KRS.
A więc: Sądzie Najwyższy, radź sobie sam. I sam weź na barki ciężar możliwego gniewu władzy.