210 osób do zwolnienia, obniżka wynagrodzeń i premii, przymusowe urlopy, krótszy tydzień pracy. Tak kryzys pandemiczny odbija się na największej w Polsce fabryce lotniczej: PZL-Świdnik pod Lublinem. Niegdyś największa poza ZSRR wytwórnia śmigłowców w „demoludach”, wyłączny producent bardzo popularnego Mi-2, później udanego W-3 Sokoła. Od 2010 r. jest w rękach koncernu AgustaWestland, obecnie znanego jako Leonardo Helicopters, samodzielnie nie wytwarza żadnego produktu. Takie czasy, produkcja lotnicza dziś opiera się na światowych łańcuchach dostaw – a te pandemia naruszyła lub pozrywała.
W Świdniku, który dostarcza mnóstwo komponentów i usług do produkcji śmigłowców i samolotów, zamówienia na podzespoły spadły o połowę w ciągu kilku tygodni marca i kwietnia. Ponieważ biznes obraca dużymi pieniędzmi, ale wysokie marże mają jedynie dostawcy gotowych maszyn, kasa zakładów szybko zaczęła świecić pustkami. Przed majówką fabryka miała przestój, załogę i związki zawodowe zaproszono na rozmowy o zwolnieniach i cięciach. Najpierw mówiono o 90 osobach, głównie z umowami czasowymi i nabytym prawem do emerytury. W ostatnich dniach lista zagrożonych wydłużyła się ponaddwukrotnie i obejmuje wszystkie grupy pracowników. To może być najgorszy rok w prawie 70-letniej historii zakładu, na pewno będzie najgorszy od czasu prywatyzacji.
Czytaj też: Atomowy kartofel od ambasador USA. Błaszczak nie polubił
Wizje Macierewicza
A miało być tak pięknie. Minister obrony Antoni Macierewicz i premier Beata Szydło zapowiadali, że w Świdniku powstawać będą polskie śmigłowce (a nawet polsko-ukraińskie) dla armii.