Budzący skrajne emocje film otrzymał już Złoty Glob, został nagrodzony Grand Prix w Cannes i od początku był wymieniany w gronie ścisłych faworytów do Oscara (w kategorii nieanglojęzycznej). Zajmuje się losem Sonderkommando, wyselekcjonowanej przez Niemców grupy żydowskich więźniów rozładowujących transporty, kierujących ludzi do komór gazowych i palących zwłoki. Kim byli: ofiarami czy sprawcami? W nieprzychylnym komentarzu tygodnik „The Times” uznał, że wyrafinowany sposób opowiedzenia tej historii jest intelektualnie odrażający i pozbawiony głębszego historycznego kontekstu.
Szokujący dramat rzeczywiście w pierwszej chwili budzi dezorientację. Rozgrywająca się w ciągu 36 godzin historia reprezentuje punkt widzenia jednego tylko więźnia. Wydaje się, że dochodzące do niego krzyki, fragmenty rozmów nie układają się w spójną całość. Słowa urwane w pół zdania, wypowiadane po węgiersku, niemiecku, polsku, rosyjsku i w jidysz, tworzą dźwiękową barierę uniemożliwiającą przez dłuższy czas uchwycenie sensu.
Opinie są jednak bardzo zróżnicowane. Większość krytyków ujrzała w „Synu Szawła” niezwykły eksperyment, w którym udało się sfilmować nienazwane dotąd doświadczenie. Dotrzeć do jądra Zagłady. Holocaust był zawieszeniem praw, reguł, takim doświadczeniem człowieczeństwa, którego boimy się najbardziej. I mimo wielu dzieł i opracowań wciąż wymyka się analizie. „Tam kończy się narracja logiczna. Następuje przeskok, przestajemy rozumieć” – mówiła po premierze „Dybuka” reżyserka teatralna Maja Kleczewska, tak jak debiutant László Nemes odważnie przekraczająca granice w sztuce.
Awangardowe dzieło Węgra, jeśli przyjrzeć mu się uważnie, w przerażająco konsekwentny sposób oddaje chaos zachowań i instynktów społecznych zredukowanych – jak pisał Primo Levy – do milczenia.