Nowa odsłona wewnętrznych krajowych zmagań między PiS i PO przybrała wymiar międzynarodowy. Polem zmagań stał się podział funkcji w Parlamencie Europejskim. W kwestii, która powinna być przedmiotem uzgodnień europarlamentarzystów, głos zabrały najważniejsze osoby w kraju, z prezydentem na czele, wspieranym przez panią minister spraw zagranicznych. Padły słowa o naruszaniu konstytucyjnego porządku, działaniu wbrew polskiej racji stanu, ocieraniu się o zdradę, a nawet o jakimś zamachu stanu. Te straszne rzeczy miały się wydarzyć za sprawą telefonicznej rozmowy Donalda Tuska z Angelą Merkel – liderów partii współpracujących ze sobą od lat – miały nawet zagrozić prowadzeniu przez rząd polityki zagranicznej. Przy okazji wyszło na jaw, że najważniejsze osoby w państwie słabo rozumieją pozycję i rolę Parlamentu Europejskiego, który nie jest reprezentacją poszczególnych państw, ale zjednoczonej Europy jako całości.
Nasza polityka nie zna granic i umiaru. Ciągle woli sięgać po cepy
niż uzgodnienia. Skutkiem tego mamy kolejne osiągnięcie: udało się nam zatrzymać na kilka, a może kilkanaście dni prace Parlamentu Europejskiego. Po występach grup folklorystycznych, kiedy to LPR europejską konstytucję blokowała śpiewaniem „Międzynarodówki” (co nawet spotkało się z życzliwym przyjęciem przez frakcję prawdziwych komunistów) czy pochwałami pod adresem gen. Franco, przeszliśmy – rzec można – na wyższy etap: blokady. Tym razem hasło: Nicea albo śmierć przybrało nową postać: Saryusz-Wolski albo śmierć.
Posługując się kategoriami racjonalnymi, całą sytuację można objaśnić prosto. W połowie kadencji w PE zmienia się obsada stanowisk. Nowy podział wynika z przyjętych i uzgodnionych między poszczególnymi frakcjami parytetów. Jacek Saryusz-Wolski, polityk o niezwykle wysokich kompetencjach, ale – co wszyscy przyznają – trudnym charakterze, nie zdołał utrzymać stanowiska jednego z 14 wiceprzewodniczących.