Archiwum Polityki

Chińska plama

NATO wyraźnie nie ma szczęścia. Ledwie udało się włączyć Rosję do wspólnej gry dyplomatycznej, samoloty Sojuszu pomyłkowo zbombardowały ambasadę Chin w Belgradzie. Nawet jeśli Chińczycy, drugie po Rosji wielkie mocarstwo potępiające interwencję NATO w Jugosławii, nie posuną się daleko w antyamerykańskich demonstracjach, to dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu bałkańskiego znowu się oddaliło.

Najpierw wydawało się, że ubiegły czwartek przyniósł przełom w dyplomatycznych wysiłkach rozwiązania kryzysu. 44 dnia bombardowań Jugosławii ministrowie Grupy 7 (główne kraje NATO plus Japonia) nie tylko włączyli rosyjskiego ministra Igora Iwanowa do obrad, ale zyskali poparcie Rosji dla planu pokojowego w sprawie Jugosławii. Główne punkty tego planu są podobne do żądań NATO postawionych Miloszeviciowi: powrót uchodźców do Kosowa nadzorowany przez "skuteczną obecność międzynarodowych sił bezpieczeństwa".

Było to sformułowanie niejasne, wymagające dopiero interpretacji. Ale to w rokowaniach normalna rzecz. Sojusz ustąpił i zgodził się na podkreślenie roli ONZ w przyszłej operacji pokojowej. Moskwa ustąpiła i zgodziła się na siły bezpieczeństwa w Kosowie, czemu wcześniej była przeciwna. Potem stawiano pytanie, kto ma zrobić pierwszy krok. Rosja, tak jak Jugosławia, chce, aby najpierw NATO zaprzestało bombardowań. NATO chce, żeby najpierw Miloszević zaprzestał represji etnicznych w Kosowie i wycofał stamtąd siły serbskie. Waszyngton chce całkowitego wycofania sił serbskich, Moskwa chciałaby, żeby Belgradowi zostawić chociaż symboliczną ich obecność w Kosowie.

W każdym razie wysłannik rosyjski, były premier Wiktor Czernomyrdin, urósł do roli głównego mediatora w konflikcie i miał już z czym jechać ponownie na rozmowy do Miloszevicia, który powoli tracił jedyny istotny punkt oparcia we wrogim mu świecie. W 24 godziny później samoloty NATO bardzo precyzyjnie zbombardowały chińską ambasadę, co spowodowało nie tylko oskarżenia ze strony Pekinu, ale również bardzo ostrą reakcję Moskwy.

Rzecznik NATO Jamie Shea wyjaśniał, że nawet jeśli samoloty Sojuszu fatalnie się pomyliły w 12 wypadkach na kilka tysięcy lotów, to i tak mamy do czynienia "z najbardziej udaną operacją w historii lotnictwa".

Polityka 20.1999 (2193) z dnia 15.05.1999; Wydarzenia; s. 15
Reklama