W1983 r. znakomity pianista Herbie Hancock wydał płytę „Future Shock”, do której nagrania zaprosił basistę Billa Laswella, związanego wcześniej z awangardową sceną jazzową Detroit. Płyta została przyjęta przez krytykę z mieszanymi uczuciami. Mocny elektroniczny podkład perkusyjny tudzież zastosowanie samplingu, czyli zarejestrowanych na taśmie fragmentów muzycznych, kojarzyło się recenzentom bardziej z jakąś dziwną dyskoteką niż klubem jazzowym. Dziś takie techniki jak sampling czy looping („zapętlanie” nagranego uprzednio motywu muzycznego, który regularnie powraca w toku wykonywania utworu) to niemal banał – robią to przecież hiphopowcy oraz reprezentanci tak zwanej muzyki klubowej – ale 20 lat temu wydawały się niebywałą ekstrawagancją.
Dla Laswella, który przecierał wtedy swoje artystyczne szlaki w Nowym Jorku, praca przy „Future Shock” okazała się doświadczeniem przełomowym. Od tej pory muzyka stała się dla Laswella polem nieustannej eksploracji. Z założonym przezeń na początku lat 80. zespołem Material nagrywał William Burroughs, legendarny pisarz pokolenia bitników, oraz Whitney Houston. Ruszyła cała lawina wspólnych projektów z artystami tak różnymi jak Peter Gabriel, Laurie Anderson czy wokalista punkowego Sex Pistols John Lydon, lepiej znany pod pseudonimem Johnny Rotten. W 1991 r. razem z saksofonistą Johnem Zornem i perkusistą Mickiem Harrisem Laswell zakłada grupę PainKiller. To, co grają, można określić jako fuzję improwizowanego jazzu ze skrajnie agresywnym metalem.
Fenomen Laswella nie polega na wirtuozerii instrumentalnej.
Owszem, basistą jest niezłym, ale na pewno są od niego lepsi. Otóż swoje przewagi Laswell wykazuje raczej jako pomysłodawca, inspirator, także jako producent nagrań.