Archiwum Polityki

Nie potrzeba Bundeswehry

Pierwszy od lat atak prawdziwej zimy przypomniał stare czasy. Cofnijmy się zatem pamięcią do niegdysiejszych śniegów w PRL.

Było zimno. I to niekoniecznie z powodu syberyjskich mrozów, znacznie częściej z braku węgla. Leopold Tyrmand w styczniu 1954 r. zapisał w „Dzienniku”: „W Warszawie siwy mróz, 25 poniżej zera. Brak opału, piekielnie zimno w mieszkaniach i biurach, ludzie siedzą przy biurkach w płaszczach. Stolica węglowego mocarstwa. Palacze i kotłownicy w ciepłowniach skarżą się, że tak cholernie bezwartościowym miałem, jaki przychodzi ze Śląska, można dzieciom wąsy smarować na jasełkę, ale nie zasilać centralne ogrzewanie”. Nie wszyscy marzli jednakowo. „Mróz bezlitosny i ludzie wędrują po Warszawie pocieszni i okutani, nawet najforemniejsza kobita jak tobół – pisał dalej arbiter elegantiarum Peerelu. – Martyrologia oczekiwania na środki komunikacji: podejrzewam, że zbrojne wystąpienie przeciw reżimowi, o ile kiedykolwiek nastąpi, zacznie się na tramwajowych przystankach w taką pogodę. Bezmiar nienawiści w oczach manifestujących bezrobotnych na widok aut milionerów jest pobłażliwym wyrzutem wobec tego, co czai się we wzroku warszawiaków odprowadzającym przemykające się limuzyny komunistycznych dygnitarzy”. Minęła wiosna, lato, jesień i znów to samo.

Łapówki za węgiel

Komitet Wojewódzki PZPR w Lublinie w grudniu 1955 r. donosił: „Już od tygodnia przy składzie opału w Lublinie ludzie stoją w kolejkach za węglem. Całymi nocami słyszy się tam złorzeczenia pod adresem władzy ludowej i partii. Wśród kolejarzy węzła Lublin spotyka się głosy: Jeżeli sytuacja się nie poprawi, będziemy strajkować”. Węgiel należał do dóbr deficytowych. Komitet Powiatowy PZPR w Nowym Dworze Mazowieckim w październiku 1969 r.

Polityka 3.2002 (2333) z dnia 19.01.2002; Historia; s. 64
Reklama