Dobrym piosenkom nie szkodzi upływ czasu. Kiedy Tadeusz Woźniak zaśpiewał „Zegarmistrza światła”, każdy mógł się przekonać, że przebój sprzed 31 lat wcale się nie zestarzał, podobnie jak superhit Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” wykonywany teraz przez młodego wokalistę Janusza Radka. Publiczność amfiteatru owacyjnie przyjęła „Baśkę” Wilków, ale nie mniej licznych zwolenników miał Krzysztof Krawczyk, laureat plebiscytu Superjedynek w kategorii wokalista roku. Grand Prix Opola dla Maryli Rodowicz potwierdziło tezę, wedle której szacowny festiwal sam dla siebie jest miarą i przelotne mody muzyczne nie robią większego wrażenia ani na jurorach, ani na publiczności.
Bez wątpienia istnieje coś takiego jak „opolski kanon piosenki” ustalony w ciągu czterech dekad. W kanonie tym nie ma raczej miejsca na nadmierną ekstrawagancję czy nazbyt śmiały eksperyment. Piosenka ma być melodyjna, trafiać w gust potoczny, dla którego, nie ma co ukrywać, bardziej liczy się rozrywka niż sztuka. Oto dlaczego podobają się „Kolorowe jarmarki”, „Takie tango”, „W kinie w Lublinie” czy wspomniana wcześniej „Baśka”. Owszem, kiedy festiwal startował 40 lat temu, w jego ofercie więcej było rzeczy artystycznie ryzykownych, przeznaczonych dla ucha raczej koneserskiego, ale tak czy inaczej każdy kompozytor, aranżer i wykonawca dbał o to, by proponowana piosenka miała walory szlagieru.
Teraz, choć przecież nie od dzisiaj, dochodzą też inne wymogi, wynikające z oczywistego skądinąd faktu, że opolski festiwal jest imprezą telewizyjną. Leszek Kumański, reżyser koncertu Superjedynek, tłumaczy, że to co się transmituje musi być przede wszystkim widowiskiem. Liczy się zatem nie tylko i nie tyle nawet dźwięk, ile obraz.