Napisała kilkadziesiąt powieści, opowiadań, scenariuszy filmowych. Jej książki sprzedają się w rekordowych nakładach nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech. W powieściach nie stroniła od autobiograficznych wątków, ale tej historii jeszcze nie sfabularyzowała. I nic nie wskazuje, by chciała to uczynić.
W 2000 r. poznała młodszego o 14 lat mężczyznę. Ona miała wówczas 56 lat, on 42. Rzecz działa się w Monachium. Ona przyjechała tam jako polska pisarka, miała w planie spotkania autorskie. On – Jacek B., wcześniej radca prawny, rodem z Lublina – był tam polskim konsulem. W tym czasie miała już za sobą cztery małżeństwa, miała dorosłą córkę i wnuczka. I podjętą 15 lat wcześniej świadomą decyzję, aby żyć bez mężczyzny. On – wciąż trwające, ale rozpadające się małżeństwo, dwuletni związek z inną kobietą, trzy córki, wówczas w wieku szkolnym. Ona o nim: – Myślałam, że jest ode mnie starszy. Duży, poważny mężczyzna, łagodne, dobre oczy, miły głos, ciepły i opiekuńczy. On o niej: – Wyglądała bardzo młodo, inteligentna, atrakcyjna, ciekawa świata. Oboje zgodnie: coś zaiskrzyło. Ona, jak na pisarkę przystało: – Dowiedziałam się, że kiedyś Zofia Nałkowska kochała się w jego dziadku, to było dla mnie rekomendacją. On, ze wstrzemięźliwością prawnika: – To nie ma nic do rzeczy, o mojej rodzinie mówić nie będę.
Między słynną pisarką i mało znanym prawnikiem zaczął się romans, który dzisiaj oboje określają z urzędniczym chłodem: związek konkubinacki. Przez sześć lat byli partnerami, ale nic z dawnej bliskości nie pozostało. On mówi o niej jak o obcej osobie: pani Nurowska. Ona o nim: pan B.