Politycy w kampanii wyborczej nie liczą się ze słowami. Często również z faktami. Brakuje mechanizmów, które broniłyby obywateli przed zalewem informacji podawanych jako prawdziwe, a przez nikogo nie weryfikowanych. Państwowa Komisja Wyborcza postanowiła nie ingerować w treść programów wyborczych, a dziennikarze często bezkrytycznie przytaczają i powielają dane i liczby z wypowiedzi polityków.
Rozpoczynamy wspólną akcję kilku mediów, pod nazwą „Kampania kontrolowana”. Po raz pierwszy w krótkiej historii naszej demokracji media, przy pomocy ekspertów, zamierzają sprawdzać, czy kandydaci do Sejmu, Senatu i na urząd prezydenta rzetelnie przytaczają fakty. Nasza akcja ma zdyscyplinować polityków, sprawić, że będą bardziej ważyć słowa. Niezależni fachowcy zweryfikują wypowiedzi najpoważniejszych kandydatów, dokumenty programowe i hasła wyborcze, a wyniki systematycznie przedstawiać będzie „Polityka”, „Gazeta Wyborcza” „Rzeczpospolita”, TVN, TVN 24 i radio TOK FM.
Doświadczone demokracje znają sposoby sprawdzania tego, co mówią politycy. Jak przypomniał w książce „Rzeczpospolita obywateli” prof. Wiktor Osiatyński – np. w Stanach Zjednoczonych tuż po zakończeniu słynnych debat między kandydatami na prezydenta stacje telewizyjne przeprowadzają tzw. facts check: przy pomocy ekspertów sprawdzają, czy dane i tezy podawane przez konkurentów są prawdziwe.
Kiedy podczas debaty 2004 r. John Kerry powiedział, że wojna w Iraku kosztowała już 200 mld dol., eksperci sprostowali, że jej faktyczne koszty wyniosły 119 mld. Kiedy zaś George W. Bush stwierdził, że na policjantów przeszkolono już 100 tys. Irakijczyków, specjaliści skontrowali, że do służby gotowych jest ledwie 50 tys. funkcjonariuszy.