Podobno anestezjolodzy są teraz gdzie indziej potrzebni – usłyszała mieszkanka Białegostoku, kiedy przygotowywała się do porodu. Zamierzała sprowadzić dziecko na świat siłami natury, ale korzystając ze znieczulenia zewnątrzoponowego. Musiała jednak rodzić bez niego.
Rzecznicy miejskich szpitali oficjalnie zaprzeczają, by w czasie pandemii był problem z dostępem do opieki anestezjologicznej. Przyszłe matki twierdzą co innego: od lekarzy słyszą, że nie ma co liczyć na znieczulenie, bo anestezjologów w Białymstoku skierowano do szpitala jednoimiennego.
Lekarzy z tą specjalizacją jest w kraju tylko 6,8 tys., z czego 1,2 tys. ma więcej niż 65 lat. Chirurgów, dla porównania, pracuje w Polsce 10 tys. Wynika to z charakteru pracy – anestezjolodzy są od stanów nagłych i zagrażających życiu. – Anestezjolog na dyżurze na bloku operacyjnym obsługuje zarówno operacje, jak i znieczulenia porodu. W większości szpitali dyżuruje więcej niż jeden i znieczulenia porodu odbywają się płynnie, niestety w mniejszych jest nas za mało i w pewnym sensie rodząca – kiedy życie nie jest zagrożone – trafia często na koniec kolejki zadań anestezjologa – mówi dr Krystyna Zdziechowska, anestezjolożka z 20-letnim doświadczeniem. Pracuje w dwóch szpitalach: przy ul. Madalińskiego w Warszawie i w Piasecznie.
Czytaj także: Opowieść anestezjolog z niemieckiego szpitala
Cudowne rozmnożenie na czas pandemii
Są miejsca, jak Podkarpacie, gdzie jeden anestezjolog przypada na 10 tys.