Wydawałoby się, że 156 km betonu i zasieków musi zostawić jakiś ślad. Przy Bernauer Strasse owszem jest całkiem spory kawałek. Dobrze zachowany mur. Wystarczy dołożyć kilku statystów z karabinami, psy i każdy poczuje tamtą grozę. Albo przynajmniej namiastkę. Ale to pomnik, pozostawiony ku przestrodze i radości turystów. Kilka metrów dalej ślad kieruje prosto na nowo budowany budynek. Za nim po prostu znika, a może kryje się pod sąsiednim budynkiem? Urywa się i trzeba go mozolnie szukać. Ślad zarasta jak dżungla, w której to, co było wczoraj, dziś jest czymś zupełnie innym. Ludzkiej pamięci pomagać miał szeroki na dwie kamienne kostki pas, który poprowadzono przez całą długość muru. Ale nawet on gubi się w natłoku chodników, alejek, nowych budowli. Miasto zrosło się szybciej niż społeczeństwo. A wielka historia sprowadzona została do historyjek.
Ampelmännchen
Pozornie zwykły ludzik z sygnalizacji świetlnej przez lata był również znakiem świetlnym podziału. Ten z Ossi był bardziej oficjalny, bo w kapeluszu. Przez zielone przemykał biegiem. Po upadku muru zaczął jednak przenikać do Berlina Zachodniego. Teraz już w ogóle nie wiadomo, co gdzie było. Właściwie wszystko co z Berlina wschodniego przyjęło się w Berlinie Zachodnim.
Budki telefoniczne
Wcześniej mapę podziału wyznaczały jeszcze budki telefoniczne. Te z Berlina Zachodniego i wschodniego zasadniczo zaczęły się różnić po 1952 r., kiedy linie telefoniczne po dwóch stronach miasta, niepodzielonego jeszcze murem, zostały rozdzielone. Jednak wschodnia budka przetrwała jako pomnik tamtych czasów.
Cena
W NRD w sprawach fundamentalnych z kosztami się nie liczono. W efekcie do dziś nie udało się policzyć, ile kosztowało postawienie muru. Nie mówiąc o jego utrzymaniu. Krocie. Z czasem okazało się jednak, że była to najlepsza inwestycja w historii państwa, które zniknęło, zanim zdążyło skapitalizować swój najbardziej komercyjny produkt – czyli mur berliński. Już kilka dni po upadku muru zaczął się handel jego kawałkami. Początkowo spontaniczny i niewinny, bo sprzedawcy własnymi rękoma i dłutami dostarczali kolejny urobek klientom. Z czasem sprzedaż muru została sprofesjonalizowana. Nawet 30 lat po upadku mur trzyma cenę. W muzealnym sklepie z pamiątkami za kawałek wielkości pięści trzeba zapłacić prawie 20 euro, czyli równowartość miesięcznej pensji robotnika z NRD. Mniejsze kawałki chodzą po 12 euro. Betonową drobnicę sprzedaje się na wagę. 10 euro za 25 g. Pytanie, czy w sprzedaży mają jeszcze oryginalny mur?
Drabina
Chris Niedenthal, znany fotograf, miał okazję ukruszyć kawałek oryginalnego muru na własne potrzeby. 9 listopada 1989 r. Niedenthal fotografował oficjalną wizytę kanclerza RFN Helmuta Kohla w Warszawie. Kohl przyjechał spotkać się z urzędującym od 77 dni Tadeuszem Mazowieckim. Pierwszym niekomunistycznym premierem zza żelaznej kurtyny. Wieczorem politycy udali się na kolację. A Niedenthal do domu, gdzie obejrzał w wiadomościach, jak upada berliński mur. Kohl o wszystkim dowiedział się chyba też z telewizji, bo kolację przerwano i kanclerz w trybie pilnym wrócił do kraju. W takim samym trybie Niedenthal poleciał do Berlina. Dał radę, bo dwa tygodnie wcześniej coś go tknęło i kupił bilet na poranny lot do Berlina na 10 listopada. Po 30 latach najbardziej pamięta entuzjazm w oczach zwykłych ludzi i panikę w oczach strażników granicznych.
Następnego dnia Niedenthal pojechał na zakupy i kupił drabinę. Miała mu dać przewagę nad innymi kolegami, którzy tak jak on oczekiwali, że do Berlina przyleci Gorbaczow. Drabina była na tyle długa, że musiał wynająć samochód z szyberdachem. Jeździł z tą drabiną wystającą z samochodu przez kilka dni, ale wizyty Gorbaczowa się nie doczekał. Dla świata był to sygnał, że upadł nie tylko mur, ale sypie się cały blok wschodni.
Emigranci
Połowa fabryk i zakładów w Berlinie wschodnim pracowała na pół gwizdka, bo pracownicy nasycali się Zachodem i przestali przychodzić do pracy. Można powiedzieć, że koło historii dokonało kolejnego obrotu. Kiedy 13 sierpnia 1961 r. powstawał mur, przed takim samym dylematem stanęli dyrektorzy fabryk w Berlinie Zachodnim. W ciągu jednego dnia zakłady i instytucje Berlina Zachodniego straciły ponad 56 tys. pracowników, którzy mieszkali po wschodniej, ale pracowali po zachodniej stronie. Luka w zatrudnieniu ciągle rosła, bo i Niemcy zaczęli opuszczać największe więzienie na świecie, jak zaczęto mówić o Berlinie Zachodnim. Od połowy lat 60. do Berlina zaczęto masowo ściągać emigrantów. Głównie z Turcji. Szczyt emigracji przypadł na 1974 r., kiedy przyrost sięgnął 90 tys. ludzi. Turcy chętnie osiedlali się w okolicy muru, gdzie ceny mieszkań były niższe. Praktyczni Niemcy woleli nie mieszkać na pierwszej linii ofensywy czołgowej, której spodziewano się właściwie każdego dnia. Najsłynniejszym Turkiem, który żył w cieniu muru, był Osman Kalin, który zagospodarował na ogród kawałek ziemi niczyjej. Kalin podobno żył w symbiozie nawet ze wschodnimi strażnikami. Chwalił się, że częstował ich cebulą i innymi warzywami.
Funkcjonariusze
Historycy w opowieść o podrzucaniu cebuli wschodnim strażnikom wierzą umiarkowanie. Chłopcy mieli miękkie spusty i twarde sumienia. Próbę przekroczenia muru przypłaciło życiem ponad 100 osób. Z czego 70 proc. zginęło od kul strażników. Za strzelanie do uciekinierów wypłacano premię. W czasie późniejszych procesów używali tego argumentu na własną obronę. Muru pilnowało jednorazowo prawie 12 tys. funkcjonariuszy. Osądzić i skazać udało się kilku. Dziś byłych strażników skupia prężnie działające stowarzyszenie, którego przedstawiciele szczycą się działalnością społeczną i wspólnym śpiewaniem, co – jak wiadomo – podnosi na duchu.
Gazety
5 czerwca 1989 r. czytelników największych światowych gazet na duchu podnosić miało zdjęcie z Lechem Wałęsą z ręką wzniesioną w charakterystycznym geście zwycięstwa. Można się domyślić, że były redakcje skłonne pokusić się o tytuł – „Komunizm upada”. Okazało się jednak, że nie wszędzie. Zdjęcie z Wałęsą przegrało ze słabej jakości kadrem, na którym samotny mężczyzna zatrzymuje kolumnę czołgów jadących w kierunku placu Niebiańskiego Spokoju. Niemcy mieli więcej szczęścia. 9 listopada 1989 r. na świecie działo się tak niewiele, że nawet brytyjski brukowiec „The Sun” zauważył, co się wydarzyło w Berlinie. Nie był to jednak główny materiał na pierwszej stronie. Ten poświęcony był pewnej „niegrzecznej pielęgniarce” w stroju prawie wizytowym. Prawie, bo bez sukienki. Do dziś miniatury okładek najważniejszych europejskich dzienników można kupić na każdym straganie z pamiątkami koło muru. Między innymi dzięki temu świat uwierzył, że to w Berlinie upadł komunizm.
Honecker
W upadek komunizmu do samego końca nie chciał uwierzyć Erich Honecker, który przez 18 lat żelazną ręką rządził NRD. Ostatecznie pomogli mu koledzy z kierownictwa SED – partii wschodnioniemieckich komunistów. 17 października 1989 r. postanowili pozbawić go funkcji głowy państwa. A kilka dni później wydali zgodę na przemieszczanie się ludności pomiędzy Berlinem Zachodnim i wschodnim. Żadna tama nie była już w stanie zatrzymać tej rzeki ludzi. Mur, którego inicjatorem budowy był Honecker, musiał runąć. Sam Honecker okazał się twardszy od betonu. W marcu 1991 r. uciekł na pokładzie wojskowego samolotu do Moskwy. Po roku deportowano go do Niemiec, gdzie został oskarżony o przyczynienie się do zabicia 68 osób, które próbowały uciec z NRD. W połowie procesu został zwolniony z aresztu ze względu na zły stan zdrowia. I wtedy sam nielegalnie przekroczył granicę. Miał więcej szczęścia niż obywatele NRD, do niego nikt nie strzelał w czasie ucieczki.
Inni
Podobnie jak nie strzelano do innych sprawdzonych towarzyszy, którymi zasiedlano budynki wzdłuż wschodniej strony muru. Tylko tacy mogli mieć okno z widokiem na wolność. W połowie lat 90. sytuacja się odwróciła. Rząd federalny dawał ogromne dopłaty dla wszystkich, którzy zgadzali się na opuszczenie mieszkań w centrum na czas remontu budynków. Ludzi kuszono kwotami od 10 do 30 tys. euro. Remonty były właściwie zasłoną dymną do zmiany wizerunku i tkanki społecznej miasta. Eksperyment społeczny udał się jedynie częściowo. Dziś centrum Berlina głosuje na Zielonych. Na wschodnich obrzeżach coraz silniejsza jest nacjonalistyczno-populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) grająca na resentymentach u byłych obywateli NRD. Na zachodzie wygrywa konserwatywne CDU.
Jeans
Choć na pierwszy rzut oka nie da się już rozpoznać, gdzie był jaki Berlin, to jeszcze kilka lat temu różnice były ogromne. Nawet w ubiorze mieszkańców. Miało to swoją dłuższą tradycję. Pod koniec lat 80. w NRD zapanowała moda na jeans. Czujni komunistyczni towarzysze widzieli w tej modzie próbę naśladowania złych wzorców z Zachodu. Kiedy upadł mur, tłumy wschodnich berlińczyków wlały się do zakazanego miasta, w którym – jak się okazało – prawie nikt nie chodził w jeansowych komplecikach.
Króliki
Plus jest taki, że na dokumentalnych filmach łatwo można rozpoznać, kto stoi na murze. 20 lat później na dokumentalnych zdjęciach swój film o murze oparli dwaj Polacy – Bartosz Konopka i Piotr Rosołowski. W roli głównej nie obsadzili betonu, ale króliki, które na pasie śmierci pomiędzy murem zbudowały swój mały azyl. Film „Królik po berlińsku” nominowany był do Oscara. W Niemczech się nie przyjął. Rosołowski wspomina, że już na etapie produkcji wielkim problemem było znalezienie rozmówców. Niemcy do twórców podchodzili jak do królików, film odbierali jako próbę podkopania symbolu. Życie dopisało do filmu ciąg dalszy. Rosołowski na stałe przeprowadził się do Berlina. Jego 10-letnia córka, urodzona w Berlinie, co jakiś czas pyta go tylko, którzy to byli ci źli, bo jej się myli.
Lipsk
O pomyłce, kto jest kim, nie było mowy w Lipsku, gdzie 9 października 1989 r. stutysięczny tłum skandował: „To my jesteśmy ludem”. Naprzeciw nich stała policja z ostrą amunicją. Do masakry nie doszło. Zdaje się, że – parafrazując Bertolta Brechta – rząd uświadomił sobie, że nie może rozwiązać narodu i wybrać sobie innego, bo nie ma już wpływu na żaden naród. Dla rządzących NRD manifestacja w Lipsku była wielką traumą.
Müller-Hegemann Dietfried
Jeszcze większą traumą było życie w cieniu muru. I to po obydwu stronach. Co miał okazję zbadać czołowy psychiatra NRD, a po ucieczce szeregowy lekarz NRF – Müller-Hegemann. Na początku lat 70. wydał książkę „Choroby muru berlińskiego”. Według niego mur fatalnie oddziaływał na ludzi. Nawet na tych, którzy nie podejmowali wysiłków, żeby go pokonać, wywoływał stany depresyjne. Po upadku muru grupa amerykańskich duchownych postulowała, żeby na zasadzie odwrotności leczyć murem ze stanów depresyjnych. Uważali, że zła aura berlińskiego betonu działałaby na zasadzie szczepionki.
NVA
Jeszcze gorszą aurę miała wschodnioniemiecka armia NVA. Żeby nie zainfekować tą aurą Bundeswehry, każdy żołnierz NVA musiał przejść przez komisję weryfikacyjną. Na 36 tys. oficerów zaledwie 3,2 tys. dano szansę dalszej służby. Sprzęt po NVA nie dostał nawet takiej szansy. Większość została zezłomowana, a resztę rozdano. W ten sposób polska armia wzbogaciła się o 22 samoloty myśliwskie Mig-29.
Osstalgia
Liczba 22 powtarza się w jeszcze innym kontekście. Otóż 20 lat po upadku muru przeprowadzono badania socjologiczne wśród Ossi, czyli mieszkańców dawnego NRD. Wyniki były przerażające, bo okazało się, że zaledwie 22 proc. z nich czuło się pełnoprawnymi obywatelami NRD. 62 proc. miało trudności z określeniem, kim się czują. Ankietowani zwracali uwagę, że po upadku NRD potraktowano ich jak dzieci, bo czołowe stanowiska zajęli przywiezieni w teczkach urzędnicy z Zachodu. Część ankietowanych twierdziła nawet, że potraktowano ich jak psy.
Psy
Psy w NRD też nie miały lekko. Według wyliczeń z Muzeum „Mur Berliński” na pasie śmierci służyło 886 psów. Według innych źródeł ponad tysiąc. Ich zadaniem było ostrzeganie przed próbą ucieczki i atakowanie ewentualnych uciekinierów. Psy były cały czas na smyczach, które zaczepiało się na żelaznych linkach rozciągniętych wzdłuż pasa śmierci. Podobno źle znosiły służbę. Jak donosili ich opiekunowie, szybko się wypalały i traciły wartość służbową.
Rotkäppchen
Najszybszą utratę wartości zaliczył jednak przemysł NRD, który w zasadzie cały upadł w ciągu kilku miesięcy. Wino musujące Rotkäppchen z charakterystycznym czerwonym kapturkiem, musztarda i proszek do prania. Mniej więcej tyle marek z NRD przetrwało do dzisiejszych czasów. W ciągu kilku tygodni sklepy we wschodnich landach całkowicie wymieniły asortyment na ten z Zachodu. Część klientów żaliła się, że poczuła się okradziona ze swoich ulubionych towarów i przyzwyczajeń. Później jeszcze doszło poczucie okradzenia z ojczyzny, przeszłości. Symbolem nostalgii za przeszłością stały się toasty wznoszone winem musującym Rotkäppchen.
Symbol
A upadek muru berlińskiego stał się symbolem upadku komunizmu. Choć to Polacy mieli pierwszy niekomunistyczny rząd, a Węgrzy pierwsi zlikwidowali zasieki na swojej granicy, ale trudno to pokazać turystom.
Turyści
Początkowo mur miał zostać rozebrany w całości. Jednak specjalnie dla turystów pozostawiono kilka kawałków. Wielu turystów robi sobie zdjęcia, jakby sami próbowali obalić mur. Ten oczywiście ani drgnie. A Niemcy jednak dali radę.
Ucieczki
Tak jak dawali radę uciec z najpilniej strzeżonego państwa świata. Pomagała im determinacja i pomysłowość. Uciekali w walizce, bagażniku, samochodzie z zabetonowanymi drzwiami, tunelem, na paralotni, pomiędzy dwiema wydrążonymi deskami surfingowymi. W 1956 r. z NRD, głównie przez Berlin, uciekła rekordowa liczba 380 tys. ludzi. Wybudowanie muru było tylko kwestią czasu. Jednak samo jego powstanie było szokiem. 11 sierpnia 1961 r. tajny raport zachodnioniemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) donosił: „Nie ma nic szczególnego do zasygnalizowania”. Dwa dni później zaczęto wznosić mur.
Wkład
Polacy też mieli wkład w pokonanie muru. I to nie tylko ten polityczny. Polski patent na ucieczki przez mur był odlotowy. Polacy wyspecjalizowali się w porwaniach samolotów, które zmuszali do lądowania na zachodnioberlińskim lotnisku Tempelhof. W 1981 r. Polska była światowym liderem w liczbie porwań samolotów. Porywano samoloty AN-24 latające na liniach krajowych. Jeden z pracowników Lot porywany był trzy razy. W tym dwa razy skutecznie. Za każdym razem wracał do kraju. Większość pasażerów wybierała jednak wolność. Władze PRL próbowały zastopować proceder, wstawiając kolejnych funkcjonariuszy ochrony na pokład. Szczytem tej koncepcji było wprowadzenie piątego ochroniarza do kabiny załogi. Skończyło się na tym, że porwania dokonał właśnie ten funkcjonariusz.
Zakończenie
Podobno nie znalazł jednak szczęścia na Zachodzie. I tu jego historia przeplata się z wieloma Ossi, którzy nie czują się dobrze w nowym państwie, a trudno im tęsknić za starym.
Janusz Ćwieluch, fotografie Rafał Milach