Rozprawie z reżimem Saddama Husajna przyglądał się cały świat, ale trzy kraje: Iran, Korea Północna i Syria mają szczególne powody, by śledzić ją wyjątkowo uważnie.
Wszystko, o czym Ameryka teraz myśli, widać na ulicach. Nie wystarczy po prostu mieć opinii. Trzeba ją wypisać wielkimi literami na billboardzie, koszulce, tekturowym transparencie, wystawie sklepowej, sprejem na ścianie. Komunikat musi być prosty: popieram/nie popieram. Środkowe stany, które same siebie nazywają sercem kraju, lubią słowa: Bóg, naród, pokój i modlitwa. Wybrzeża są powściągliwsze, wolą słowa wolność i demokracja.
Powinniśmy wykorzystać dobre stosunki z USA, by łagodzić transatlantyckie swary
Amerykańską postawę wobec Iraku trudno zrozumieć bez przywołania legendy Dzikiego Zachodu, Rambo, teksańskiego patriotyzmu i Boskiego Przeznaczenia.
W obitym drewnem Situation Room w Białym Domu co dzień rano zbiera się kilkanaście osób. To oni przygotowywali od roku plan wojny i teraz wcielają go w życie, nadzorując i rozliczając generałów w Pentagonie i w Centralnym Dowództwie w Katarze.
O ironio, Irańczycy są dzisiaj najbardziej proamerykańskim społeczeństwem na całym Bliskim Wschodzie. Ale też z tymi sympatiami – jak ze szminką na ustach, słuchaniem zachodniej muzyki i używaniem życia – trzeba bardzo uważać. Najwyższy Przywódca czuwa.
Wkrótce powinien nadejść moment, by ocieplić nasze stosunki z Berlinem i Paryżem
Amerykanie doszli do wniosku, że najskuteczniejsza jest resocjalizacja przez pracę, bo w ten sposób można oduczyć chodzenia na skróty przez życie.
Prezydent Bush nie znosi przypominania, czyim jest synem i nie cierpi słowa „dynastia”. Bushowie jednak tak właśnie są postrzegani – jako najpotężniejszy w USA klan rodzinny, w którym władza przechodzi z pokolenia na pokolenie.