Republikanie zawarli sojusz z premierem Izraela przeciwko własnemu prezydentowi. Co się dzieje z najważniejszym sojuszem świata?
We wtorek późnym wieczorem, gdy telewizja izraelska emitowała przypuszczalne wyniki wyborów parlamentarnych, okazało się, że król jest nagi.
Tak jak diabeł boi się święconej wody, tak premier Izraela Beniamin Netanjahu obawia się głośno powiedzieć 'Palestyna'.
Prezydent Izraela powierzył misję sformowania rządu przywódcy prawicowego Likudu. Czy 'Bibi' Netaniahu da radę?
Dla przyjaciół Bibi. Ma na swoim koncie skandal obyczajowy i oskarżenia o malwersacje finansowe, z których wyszedł bez szwanku. Teraz to on ma szanse być człowiekiem numer jeden w Izraelu.
Wojna w Gazie zastąpiła Izraelczykom kampanię wyborczą do Knesetu. Ale zamiast pomóc Cipi Liwni, wypromowała twardogłowego Beniamina Netanjahu i nacjonalistę Awigdora Liebermana.
Z kolorowych plakatów, którymi oblepiony jest cały kraj, patrzą na naród (czytaj: wyborców) jedynie dwie twarze: Baraka i Netanjahu. Tak, jak gdyby była to ich osobista rozgrywka. Pod wizerunkiem Baraka widnieje hasło "Izrael domaga się zmiany!"; Netanjahu zapewnia z afisza, że tylko "mocny przywódca zapewni przyszłość kraju". Jakie zmiany, jaka przyszłość - to już pozostaje do interpretacji obywateli.
Ósmego dnia świąt Chanuka, gdy według tradycji żydowskiej przestała świecić ostatnia z cudem zapalonych lampek oliwnych w jerozolimskiej świątyni, zgasła gwiazda premiera Beniamina Netanjahu. Koalicyjny zlepek partii religijnych, prawicowych i centrum rozpadł się. Wybory szefa gabinetu oraz wybory do Knesetu odbędą się przypuszczalnie w kwietniu lub maju. Do tego czasu grozi zamrożenie rokowań pokojowych.