Dzisiaj nie o wyborach prezydenckich w Polsce, ale drażliwym problemie międzynarodowym. Zdecydowana większość komentatorów i polityków, a także sporo przygodnych obserwatorów na pytanie wyżej odpowiada, że Izrael. Zgadzają się, że atak Hamasu 7 października 2023, zabicie 1300 osób (w tym 827 cywilów) i wzięcie 250 zakładników nie znajdują usprawiedliwienia, ale równocześnie podkreślają, że odwet, który pochłonął ok. 50 tys. ofiar, jest ludobójstwem. Co bardziej radykalni krytycy argumentują, że wojsko i policja Izraela celowo „przymknęły” oczy na przygotowania bojowników do ataku, by dać jastrzębiom pretekst do eskalacji działań przeciw palestyńskim organizacjom paramilitarnym. Dodatkowym elementem tej narracji jest utrzymywanie, że gdyby nie imperialistyczne tendencje, najpierw syjonistów, a potem Izraela, Palestyna byłaby oazą spokoju i krainą płynącą mlekiem i miodem.
Takie wyjaśnienia słyszałem od studentów UJ okupujących jeden z budynków uniwersyteckich. Na moją uwagę, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, o czym świadczy historia Palestyny ostatnich stu lat, odpowiadali, że ważne jest dziś, a nie to, co było kiedyś, ostatnie wydarzenia świadczą natomiast o tym, że skoro z jednej strony jest bezwzględny okupant, a z drugiej ciemiężony naród, to nie ma wątpliwości, że racje moralne są po tej drugiej stronie. Palestyńczycy mają więc pełne prawo domagać się własnego państwa obejmującego Gazę i zachodni brzeg Jordanu, a obowiązkiem Izraela jest uszanowanie tego roszczenia.
Nie przeczę, że dążenia Palestyńczyków są zasadne. I uważam, że polityka premiera Netanjahu eskaluje konflikt.