Fala internetowych i esemesowych żartów z prezydenta, jego świty, sygnatariuszy paktu stabilizacyjnego czy ojca dyrektora to coś więcej niż sztubackie dowcipy. Satyra polityczna przeniosła się do cyberprzestrzeni i jest w tym pewna manifestacja: my – z wolnej sieci, wy – ze świata władzy i z bogobojnego radia.
W roku podwójnych wyborów kampania wyborcza po raz pierwszy tak szeroko wlała się do Internetu. I płynie dwoma nurtami – oficjalnym, poważnym, i tym podziemnym, prześmiewczym.
Jedni dziennikarze władzę rugają, śledzą, pouczają. Zwykle niewiele to pomaga. Inni się podlizują i zabiegają o względy albo o urzędy. To pomaga tylko samym zainteresowanym. Trzej dziennikarze z Wrocławia postanowili polityków obśmiać. Swoją akcję zatytułowali „Kampania buraczana”.
Po okresie patosu początków III RP śmiech wrócił na ulice. Nie ma tygodnia, aby jakaś organizacja czy młodzieżówka partyjna nie urządzała happeningu ku uciesze mediów i przygodnych widzów.
Dowcip polityczny nie potrzebuje już satyryków. Internet oferuje żywe słowo posłów i ministrów z dostawą do domu. Wolność wypowiedzi doprowadziła do swobody śmiania się z wszystkich i wszystkiego, do ośmieszania, manipulowania cytatami, fotomontażami.
Rozmowa z prof. dr. hab. Janem T. Pimkowskim o konieczności dostosowania naszej spuścizny literackiej do standardów Unii Europejskiej