Krzysztof Janik bez kłopotów wygrał wybory na stanowisko przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Po gorączkowych poszukiwaniach „nowej twarzy” postawiono na twarz znaną i – nie ma co ukrywać – trochę już zmęczoną. Podobnie jak zmęczona jest partia, którą Janikowi przychodzi kierować: po raz pierwszy wyraźnie stanęła na krawędzi rozpadu.
Władza straszy nas terroryzmem. Co mamy zrobić?
Resortami tak naprawdę rządzą osobliwie dobierane gabinety polityczne
Nowi wojewodowie urzędują już trzeci miesiąc. Z komunikatów ich rzeczników i relacji w lokalnej prasie wynika, że w ostatnich tygodniach głównie zajmowali się dzieleniem opłatkiem, wydawaniem zarządzeń o zwalczaniu wścieklizny i nielegalnego wyrębu jodeł. Określali w lokalnych przepisach kiedy i komu w święta wolno odpalać race. Przyjmowali swoich ordynariuszy i trzykrotnie spotykali się z ministrem Janikiem, by m.in. szlifować nowy, wzorcowy statut urzędu wojewódzkiego, który pozwoli sprawniej dokonać czystek kadrowych.
Szefem sztabu wyborczego koalicji SLD-UP odpowiedzialnym za program i za kształt list kandydatów do parlamentu został Krzysztof Janik, sekretarz generalny SLD. Ten wybór był oczywisty. W sztabach wyborczych praktykował od prezydenckiej kampanii Cimoszewicza, dla Kwaśniewskiego wymyślił hasło „Wybierzmy przyszłość”, przez specjalistów uznane za najlepsze w całej kampanii. Dowodził sztabem SLD w czasie wyborów samorządowych, po których ugrupowanie to rządzi lub współrządzi w 9 województwach. Od 1997 r. jest sekretarzem generalnym SLD i drugim po Leszku Millerze człowiekiem w partii. Teraz ma przed sobą zadanie być może najtrudniejsze: doprowadzić Sojusz do największego w dziejach tej formacji zwycięstwa, najlepiej takiego, które pozwoli na samodzielne rządzenie.