Poranek po klęsce zastał mnie w rzeszowskim hotelu, w pół drogi z domu do Lwowa, gdzie spieszyłem oglądać futbolistów szczęśliwiej urodzonych.
A jednak się dałem nabrać. Skubani tak to obmyślili, żeby wkręcić najbardziej lodowatych sceptyków, najskrajniejszych pesymistów, najzłowróżbniejszych czarnowidzów.
Wojciech Kuczok wraca do formy.
Powieść budzi zaciekawienie.
Od z górą 20 lat wszelkim moim peregrynacjom towarzyszy myśl przewodnia – że ziemia, nawet jeśli już definitywnie przestała być płaska, wciąż pozostaje ciekawsza od spodu. I gdziekolwiek mnie wywieje, szukam dziury w całym.