Obrazy przeszłości po obydwu stronach są różne, bywają zasadniczo odmienne, ale też wśród Polaków trwają spory i ścierają się ze sobą przeciwstawne interpretacje. Jednym z najbardziej aktywnych uczestników tych dyskusji – czasami gorących kłótni – jest Grzegorz Motyka, który właśnie wydał książkę o konfliktach polsko-ukraińskich w latach 1943–47. Jest ona podsumowaniem wieloletnich badań profesora, jednak przede wszystkim próbą odnalezienia właściwych pojęć i słów, za pomocą których można nie tylko opisać dramatyczne wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, ale też nadać im wymiar bez mała etyczny, umieścić je we współczesnych, trwających od 1945 r., rozważaniach o zbrodniach wojennych, ludobójstwie, o winie i karze.
Jak to jest gorące, widać choćby po stronie polskiej, gdy środowiska kresowiackie, z inspiracji ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, publicznie zaprotestowały przeciwko kandydaturze Grzegorza Motyki do rady IPN (notabene został on do tej rady właśnie wybrany przez Senat), a także po wypowiedziach prasowych Ewy Siemaszko, która także ma wielki dorobek w badaniu i opisywaniu – razem ze swoim ojcem Władysławem Siemaszko – rzezi wołyńskiej, wiele lat temu nazwanej przez nich ludobójstwem. A co do tego określenia zawsze trwał i nadal trwa spór z historykami ukraińskimi, co oczywiste, ale też w historiografii polskiej.
Jak wiadomo, pojęcie ludobójstwa ma swoją normę i definicję przyjętą w Konwencji ONZ, która jednak rozmija się często z odczuciami opinii publicznej i bywa traktowana jako nadto formalistyczna i rygorystyczna; przypomnijmy choćby dyskusje wokół znalezienia odpowiedniego terminu, właściwej kwalifikacji dla zbrodni katyńskiej.