Była sobota 8 stycznia 1977 r., gdy w wagonie moskiewskiego metra między stacjami Izmaiłowska i Pierwomajska, o godz. 17.33, wybuchła ukryta w torbie bomba. Siedmiu pasażerów zginęło na miejscu, 37 zostało rannych. Gdy na miejsce zamachu jechały moskiewskie służby, doszło do kolejnych ataków.
32 minuty po wybuchu w metrze eksplodowała bomba w sklepie nr 15 przy ul. Dzierżyńskiego, niedaleko budynku Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR – KGB. Pięć minut później kolejna wybuchła w pojemniku na śmieci przy supermarkecie na ul. 25 Października, zaledwie kilkaset metrów od siedziby Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Chociaż w tych dwóch wybuchach nikt nie odniósł obrażeń, w mieście zapanowała panika. KGB i milicja rozpoczęły zakrojone na ogromną skalę śledztwo. Jako pierwsi na przesłuchania trafili rosyjscy dysydenci. Następnego dnia w brytyjskiej gazecie „London Evening News” ukazał się artykuł napisany przez Victora Louisa, w którym autor sugerował, że zamachy mogły być właśnie ich dziełem. A konkretnie – jednej grupy. Byli nią Żydzi.
Plan prowokacji
1977 r. zapowiadał się dla sowieckiej policji politycznej źle. Podpisany 1 sierpnia 1975 r., także przez ZSRR, Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE) mówił m.in. o zobowiązaniu sygnatariuszy do przestrzegania praw człowieka, prawa do informacji i edukacji oraz wolności obywatelskich. W ZSRR, podobnie jak i innych krajach bloku wschodniego, zaczęły rosnąć w siłę dysydenckie organizacje. Na początku 1976 r. z inicjatywy fizyka Jurija Orłowa powstała Moskiewska Grupa Helsińska, stawiająca sobie za zadanie monitorowanie przestrzegania przez moskiewskie władze podpisanych porozumień. Wkrótce podobne pojawiły się w Kijowie, Erewanie, Wilnie i Tbilisi.