Andrzej Fedorowicz
30 stycznia 2018
Ormianie wrobieni w zamach w moskiewskim metrze
Wybrani na zamachowców
40 lat temu świat obiegła wiadomość o aresztowaniu trzech Ormian oskarżonych o podłożenie w Moskwie bomb. Pośpiech, z jakim wykonano na nich wyrok śmierci, i ukrycie ich nazwisk przed opinią publiczną świadczyły o tym, że sprawa ma głębokie drugie dno.
Była sobota 8 stycznia 1977 r., gdy w wagonie moskiewskiego metra między stacjami Izmaiłowska i Pierwomajska, o godz. 17.33, wybuchła ukryta w torbie bomba. Siedmiu pasażerów zginęło na miejscu, 37 zostało rannych. Gdy na miejsce zamachu jechały moskiewskie służby, doszło do kolejnych ataków.
32 minuty po wybuchu w metrze eksplodowała bomba w sklepie nr 15 przy ul. Dzierżyńskiego, niedaleko budynku Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR – KGB. Pięć minut później kolejna wybuchła w pojemniku na śmieci przy supermarkecie na ul.
Była sobota 8 stycznia 1977 r., gdy w wagonie moskiewskiego metra między stacjami Izmaiłowska i Pierwomajska, o godz. 17.33, wybuchła ukryta w torbie bomba. Siedmiu pasażerów zginęło na miejscu, 37 zostało rannych. Gdy na miejsce zamachu jechały moskiewskie służby, doszło do kolejnych ataków. 32 minuty po wybuchu w metrze eksplodowała bomba w sklepie nr 15 przy ul. Dzierżyńskiego, niedaleko budynku Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR – KGB. Pięć minut później kolejna wybuchła w pojemniku na śmieci przy supermarkecie na ul. 25 Października, zaledwie kilkaset metrów od siedziby Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Chociaż w tych dwóch wybuchach nikt nie odniósł obrażeń, w mieście zapanowała panika. KGB i milicja rozpoczęły zakrojone na ogromną skalę śledztwo. Jako pierwsi na przesłuchania trafili rosyjscy dysydenci. Następnego dnia w brytyjskiej gazecie „London Evening News” ukazał się artykuł napisany przez Victora Louisa, w którym autor sugerował, że zamachy mogły być właśnie ich dziełem. A konkretnie – jednej grupy. Byli nią Żydzi. Plan prowokacji 1977 r. zapowiadał się dla sowieckiej policji politycznej źle. Podpisany 1 sierpnia 1975 r., także przez ZSRR, Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE) mówił m.in. o zobowiązaniu sygnatariuszy do przestrzegania praw człowieka, prawa do informacji i edukacji oraz wolności obywatelskich. W ZSRR, podobnie jak i innych krajach bloku wschodniego, zaczęły rosnąć w siłę dysydenckie organizacje. Na początku 1976 r. z inicjatywy fizyka Jurija Orłowa powstała Moskiewska Grupa Helsińska, stawiająca sobie za zadanie monitorowanie przestrzegania przez moskiewskie władze podpisanych porozumień. Wkrótce podobne pojawiły się w Kijowie, Erewanie, Wilnie i Tbilisi. Na coraz większą skalę była kolportowana wydawana od 1968 r. „Kronika bieżących wydarzeń” – najbardziej znany samizdat, opisujący przypadki politycznych represji w ZSRR. Działała społeczna komisja do spraw nadużyć w psychiatrii, komitet obrony praw wierzących i wiele podobnych organizacji. Dlaczego kierowany przez Biuro Polityczne KPZR i Leonida Breżniewa Związek Radziecki zdecydował się na podpisanie Aktu Końcowego? Kalkulacja była prosta. Jego postanowienia mówiły m.in. o nienaruszalności granic, poszanowaniu integralności terytorialnej i nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw. Sowieccy komuniści odbierali to jako rodzaj legalizacji przez sygnatariuszy KBWE – w tym Stany Zjednoczone – ich powojennych zdobyczy terytorialnych. Ceną było ryzyko wzmocnienia ruchów dysydenckich. Początkowo kierowanemu przez Jurija Andropowa KGB wydawało się, że sytuacja jest możliwa do opanowania. Tradycyjne metody sowieckiej policji politycznej: prowokacje, zastraszanie, nieuzasadnione zatrzymania, a nawet zabójstwa takich ludzi, jak poeta Konstantin Bogatyriew czy prawnik Jewgienij Brunow, nie przynosiły jednak pożądanych efektów. Sytuacja KGB dramatycznie się pogorszyła, gdy w październiku 1975 r. świat obiegła wiadomość o przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla dysydentowi Andriejowi Sacharowowi. Od tej chwili Sacharow stał się dla Andropowa solą w oku. Nie można go było, w przeciwieństwie do Aleksandra Sołżenicyna, zdyskredytować jako nieudacznika – był w końcu ojcem sowieckiej bomby wodorowej i człowiekiem cieszącym się ogromnym prestiżem w kręgach naukowych. Z tego samego powodu nie można było fizyka wypchnąć za granicę, gdyż znał zbyt wiele wojskowych i państwowych tajemnic. Tymczasem noblista, którego głosu słuchano na całym świecie, przyjął w ZSRR rolę rzecznika grup dysydenckich. Na Łubiance pojawił się wówczas pomysł zdyskredytowania politycznych przeciwników jednym brutalnym ruchem. Ormiańsko-ukraiński dysydent Sergiej Grigorianc przeprowadził po latach badania, z których wyciągnął wniosek, że zamachy w moskiewskim metrze i sklepach były prowokacją wymyśloną osobiście przez Andropowa i jego najbliższego współpracownika Filipa Bobkowa. Zadanie ich przeprowadzenia miała otrzymać utworzona w 1974 r. z inicjatywy KGB grupa antyterrorystyczna Alfa. Twórcy spisku zamierzali skierować podejrzenia o akty terroru na dysydentów pochodzenia żydowskiego. Zaufany człowiek Andropowa Cel KGB był oczywisty – chodziło o wzbudzenie fali antysemityzmu i skierowanie jej przeciwko dysydentom w ogóle. Nieformalne żydowskie organizacje w ZSRR zaczynały przysparzać policji politycznej coraz więcej problemów. Z jednej strony w siłę rosły grupy kultywujące żydowską kulturę, tożsamość i tradycję. Z drugiej – coraz więcej zwolenników zdobywały te, które za cel stawiały sobie zorganizowanie emigracji Żydów do Izraela. Jednym ze skutków ich działalności były odmowy przyjęcia powołań do armii przez młodych Żydów, którzy obawiali się, że służba wojskowa uniemożliwi im otrzymanie paszportu i zgody na wyjazd. Już w 1971 r. na centralnej poczcie w Moskwie została zorganizowana głodówka 30 otkazników. Żydowskie organizacje miały też doskonale rozwiniętą sieć samizdatów, których centrum stał się Kiszyniów. Żydzi byli członkami wielu znanych dysydenckich organizacji. W Moskiewskiej Grupie Helsińskiej działali m.in. Anatolij Szaranski, Aleksander Ginzburg, Naum Meiman i Michaił Bernsztam. Wywołany zamachami „gniew ludu” można było skierować także przeciwko nim. Temu właśnie miał służyć opublikowany w „London Evening News” artykuł Victora Louisa. Kim był Louis, wszyscy w Moskwie wiedzieli. Urodził się jako Witalij Łui. W latach 40. zatrudniał się jako pracownik niskiego szczebla w zachodnich ambasadach. Został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i prawie 10 lat spędził w łagrach. Uwolniony w 1956 r. rozpoczął bliską współpracę z KGB i jednocześnie zachodnimi mediami, stając się m.in. przewodnikiem korespondenta amerykańskiej stacji telewizyjnej CBS News w Moskwie Daniela Schorra. Potem z jego usług zaczęły korzystać też inne zachodnie media. Kariera Louisa w środowisku zachodnich korespondentów w ZSRR zbiegła się z karierą Jurija Andropowa jako szefa KGB. Spotykali się regularnie. Służby i kierownictwo komunistycznej partii wielokrotnie wykorzystywały znajomości i wpływy Louisa, by przekazywać na Zachód przecieki mające wywołać określone skutki polityczne. Tak było z informacją o odsunięciu od władzy Nikity Chruszczowa czy groźbą prewencyjnego sowieckiego uderzenia na chińskie instalacje nuklearne w czasie kryzysu między oboma państwami. Dzięki usługom dla KGB Victor Louis i jego angielska żona Jennifer żyli w Moskwie jak krezusi. Mieli praktycznie monopol na pisanie wydawanych na Zachodzie przewodników turystycznych po ZSRR, co przynosiło im ogromne jak na sowieckie warunki pieniądze. Louis był znany w Moskwie jako posiadacz porsche i bentleya, obydwu wyprodukowanych na zamówienie. Kiedy więc w „London Evening News” pojawił się jego artykuł o domniemanych sprawcach zamachów, w zachodnich służbach wywiadowczych nikt nie miał wątpliwości, z czyjej inicjatywy powstał. W artykule Louis pisał, że terrorystów, którzy mieli rzekomo podłożyć ładunki wybuchowe w moskiewskim metrze i supermarketach, świadkowie opisali jako „czarnowłosych mężczyzn z garbatymi nosami”. Dla czytelników było oczywiste, kogo autor miał na myśli. Kolejna sugestia Luisa, że sprawcy zamachu byli powiązani z grupami dysydenckimi, wskazywała, w którą stronę zostanie skierowane śledztwo KGB. Dla rządów zachodnich państw był to wyraźny sygnał, że władze ZSRR przygotowują grunt pod antysemicką nagonkę, która będzie pretekstem do generalnej rozprawy z nieprawomyślnymi intelektualistami. Sacharow wszczyna alarm Andriej Sacharow o artykule Louisa dowiedział się 11 stycznia z informacji w jednej z zachodnich stacji radiowych. Jego reakcja była błyskawiczna. W wysłanym na Zachód oświadczeniu napisał wprost, że zamachy w metrze były dziełem KGB. „To nowa i najgroźniejsza w ciągu ostatnich lat prowokacja organów, żeby znaleźć pretekst do masowych represji przeciw dysydentom i zmienić wewnętrzny klimat w kraju” – napisał noblista. Sergiej Grigorianc, analizując później tę sprawę, wyraził przekonanie, że tekst Louisa był balonem próbnym, aby sprawdzić, jak Zachód zareaguje na planowaną rozprawę KGB z dysydentami. Reakcja była jednak zdecydowana. Oczywiste były skojarzenia z antysemicką nagonką, rozpętaną pod pretekstem spisku kremlowskich lekarzy w latach 1952–53, i związanymi z nią prześladowaniami „kosmopolitów” w całym bloku wschodnim. Przygotowany wówczas plan uruchomienia kolejnej fali masowego terroru przerwała dopiero niespodziewana śmierć Stalina. Wszczęty przez Sacharowa alarm również przyniósł skutek. Departament Stanu USA szybko przekazał rządowi ZSRR swoje zaniepokojenie zaistniałą sytuacją. Biuro polityczne komunistycznej partii i sam Leonid Breżniew zrozumieli, że rozpoczęta (niewątpliwie za ich zgodą) operacja KGB może przynieść katastrofalne skutki dla reputacji Kremla. Winnych zamachów trzeba było jednak znaleźć. Wybór padł na Ormian. Dlaczego właśnie na nich? Powody były dwa. Pierwszym było to, że – jak ironicznie pisał Grigorianc – „też mają czarne włosy i garbate nosy”. Po drugie, na świecie było w tym czasie głośno o ormiańskiej organizacji terrorystycznej ASALA (Tajna Armia Wyzwolenia Armenii), której celem było m.in. atakowanie tureckich dyplomatów w odwecie za ludobójstwo Ormian w latach 1915–17. Pierwszym zamachem Tajnej Armii był atak bombowy na biuro Światowej Rady Kościołów w Bejrucie w styczniu 1975 r. W 1976 r. terroryści zabili pierwszego sekretarza ambasady tureckiej w tym mieście. Atakowali też tureckie banki i biura linii lotniczych w wielu krajach. Konkurencyjną grupą wobec ASALA był JCAG – Komandosi Sprawiedliwości przeciwko Ludobójstwu Ormian, również działający z terytorium Libanu. JCAG był powiązany z Dasznakcutiun – Armeńską Federacją Rewolucyjną, lewicową partią reprezentującą diasporę ormiańską, która po klęsce antybolszewickiego powstania w 1921 r. znalazła się na emigracji w Libanie. Tu już łatwo można było znaleźć powiązania z rozbitymi na terytoriu
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.