Zaledwie kilka tygodni temu na dość gorącej, jak miało się okazać, granicy między Indiami i Chinami w himalajskiej dolinie Galwan doszło do rozegranej w starym stylu bitwy. Niemal tysiąc uzbrojonych po zęby żołnierzy chwyciło za kije, kamienie i pałki owinięte kolczastym drutem, by wyjaśnić to nieporozumienie. I nie ma co się śmiać z tych improwizowanych narzędzi, bo aż strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby dwie atomowe potęgi postanowiły sięgnąć po nowocześniejsze środki. Ale niżej podpisany nie o tym ma zamiar, tylko o historii jako nieustającym strumieniu przyczyn i skutków, które można wyprowadzić, jak to się mawia na wydziałach historycznych, „od Adama i Ewy”. Albo chociaż Vasco da Gamy.
Czytaj też: Indo-Pacyfik, czyli antychińska koalicja
Pieprzowy interes
Znany nam ze szkoły portugalski żeglarz wsławił się „odkryciem drogi do Indii”, chociaż sama droga była już znana, tylko przed nim nikt nie zdołał jej pokonać. Nasz bohater wyruszył 8 lipca 1497 r. na pięciu okrętach, z załogami liczącymi w sumie 170 ludzi, w dużej zresztą mierze złożonymi z ochotników kwaterujących na stałe w lizbońskich więzieniach. Zmagając się nie tylko z materią typowo żeglarską, ale też ze szkorbutem i buntami wśród załóg, po wielu przygodach i niemal dziesięciu miesiącach na morzu dopłynął do portu Kalikat (20 maja 1498 r.), wzbudzając tym przerażenie arabskich kupców, którym monopol na handel przyprawami właśnie się z rąk wymykał. Po dwóch latach powrócił szczęśliwie do Portugalii (choć z tych 170 zostało mu zaledwie 55 ludzi) z ładunkiem drogocennego pieprzu – ponoć koszt wyprawy zwrócił się minimum sześćdziesięciokrotnie.